Ciężki ten czas po roztrenowaniu. Zimno, ciężko wyjść, innych obowiązków multum, jak to w grudniu. Plus w weekend turnieje, kiermasze...
Hantle nie tknięte.
Pobiegane nie tyle ile bym chciała.
Ale też mile zaskoczenie. W ndz były zawody. Bałam się , że 45' to będzie wyzwanie. Jeszcze przeziębienie i paskudny kaszel, w zasadzie do końca zastanawiałam się czy biec. Dzień wcześniej wyjazd na jarmark do stolicy, wcześnie wyjazd, powrót późno. Przy okazji upewniłam się, że miasto kompletnie do mnie nie pasuje.
Stwierdziłam, że powalczę by złamać 44'. Ale biegła znajoma, która tak 43 z kawałkiem biega no to postanowiłam się jej trzymać. Mroźno, trochę wiatr. Raz ja z przodu , raz ona. Biegło się dobrze, z wrażenia nie patrzyłam zegarem. Na 7 km postanowiłam przyspieszyć. Koleżanka została z tyłu a ja wpadam na metę z czasem 42:35. Szok i niedowierzanie. Trzecie miejsce open. Ogromnie się cieszę bo czułam się ostatnio jakbym straszny regres zrobiła a o takim wyniku , w tym momencie, nawet nie marzyłam.