yO.! I'm back!
Krótki opis zeszłego tygodnia:
Niedziela, Poniedziałek, Wtorek - gorączka w nocy, z rana wszystko było ok. Do pracy chodziłem, bo pomimo nieprzespanych nocy, to za dnia czułem się dobrze. Czyli chyba organizm sam walczył i nie przeszło w nic gorszego. Ogólnie niedawno rozpoczęte opakowanie kreatyny poszło do lamusa na chwilę :) ale już wraca!
Środa regeneracja. Czwartek piłka - ewidentnie brak mocy, czułem się ciężki i otępiały. Cóż, brak regularnych treningów to i piłki się nie będzie czuć. Nie ma co wymagać cudów.. Ogólnie chciałem już wrócić na siłownię ale skończył mi się karnet 25 Maja + te przeziębienie + co najgorsze SKOŃCZYŁ MI SIĘ HAJS !! Nie często mi się to zdarza, ale jednak. Muszę znaleźć lepiej płatną pracę lub chociaż stanowisko :[ Piątek i Sobota z racji biedy nie ćwiczyłem, ale za to jadłem grille i turbo obiady rodzinne. Efekt? Waga + 1,5 kg :) na dziś rano 86,7 kg po przebudzeniu. Trochę za dużo, ale wczoraj słuchałem piosenki Tabata od Hansa Solo i Rycha Peji, który nawija, że kiedyś chciał być duży a teraz każdy kilogram jest zbędny :) Ja nie ćwiczę na wygląd, tylko żeby się dobrze czuć i być w miarę sprawnym i SILNIEJSZYM. Wyciskanie siłowe i drążek priorytetem (na chwilę obecną).
Niedziela obfita była również w turbo obiad rodzinny, ale wieczorem wyrwałem się na bieganie z drążkiem.
10 min spokojnego biegu i później interwały - 6 stacji 2 min (ok 400-500 metrów) w tempie ok 4:20 na półtora minuty truchtu. Potem drążek 7 serii po 5 repów i luźna przebieżka przez las do domu. Łącznie 8,65 km w 51 min. Bardzo ciężko było utrzymać tempo przy 2 szybkich minutach, tym bardziej tuż przed 3 stacją ciężko było sobie to w głowie ułożyć, ale jakoś dałem radę.
Wczoraj byłem już na siłowni. Teoretycznie był to czas na
ciężki trening, ale z racji tygodniowej absencji wróciłem do treningu średniego, następny będzie lekki i potem może zaatakuję te 110 kg w 5 seriach po 2 powtórzenia. Wyglądało to następująco:
WL: 12*40 8*60 4*85 4/ 4*80
FSQ: 3/8*40 3/ 5*70
bic+triceps+brzuch w s.s.