Dla mnie odpowiedź na postawione pytanie jest stosunkowo prosta. Ćwiczyć zacząłem w wieku 16 lat, mając – przy ówczesnym wzroście 164 cm – ledwie 44 kg wagi. Centymetrów z czasem nieco przybyło, ale z wagą było cienko. Nie musze chyba dodawać, że bycie mikrym do przyjemnych rzeczy nie należy, zwłaszcza gdy w ciele uwięziona jest silny charakter, jak było w moim przypadku. Zapisałem się na siłownię i na karate i po latach zaczęły przychodzić pierwsze tego efekty.
Chorobliwa nieśmiałość zaczęła stopniowo zanikać, kark prostować, a dramatycznie wystające żebra chować się pod powoli rozrastającymi mięśniami. Traf chciał, że genetyka nie predestynuje mnie akurat do sportów siłowych (mało który z Was startował pewnie z tak niskiego pułapu wagowego) i tony potu przelewanego na siłowni dawały efekty zupełnie do nich niewspółmierne. Zdawałem sobie jednak sprawę, że mimo wszystko idę do przodu i kursu nie zmieniałem. Wiedza, którą zdobyłem będąc chudziutkim molem książkowym została w głowie, ja natomiast systematycznie zbliżałem się do celu, jakim była… normalność wyglądu. Idolem nie był dla mnie Arnold, lecz każdy, kto nie świecił żebrami. Po prostu nie chciałem rzucać się w oczy ze swą dramatyczną mizernością.
Mijały lata i pewnego dnia spotkałem swojego idola z czasów podstawówki. Jarek – bo tak miał na imię – miał niegdyś ogromne powodzenie u dziewczyn, był niesamowicie – wg mojego dawnego postrzegania – silny i znacznie wyższy ode mnie (jego skromne 170 cm wydawało się dla mnie nieosiągalną barierą) . Po latach spotkaliśmy się i to on spytał się mnie, patrząc nieco w górę - bo jakimś cudem o parę centymetrów go przerosłem - z zaskoczeniem w głosie, od jak dawna chodzę na siłownię. Spytał, bowiem byłem od mojego „idola” z dziecięcych lat szerszy, na dodatek u mego boku stała piękna kobieta, na którą patrzył z niekłamaną zazdrością. Takich znajomych spotkałem później jeszcze kilku i to już nie ja im zazdrościłem. Zwalczenie ogromnej nieśmiałości sprawiło, że nie pracuję bynajmniej w bibliotece, lecz w znacznie ciekawszym miejscu, nie przymieram głodem i znalazłem kobietę swojego życia. Na początku tego wszystkiego stała moja decyzja, by zmienić coś w swoim życiu, zająć się sportem i wyrwać z ograniczeń narzucanych osobowości przez wątłe ciało. Z perspektywy czasu widzę, ze dzięki ogromnej pracy cel osiągnąłem. Nie zamierzam jednak w tym momencie pasować. Mięśnie przydawały mi się czasem nie tylko do dźwigania mebli i prostowanie kręgosłupa, ale i w groźnych sytuacjach na ulicy. Kondycja zdobyta na siłowni powoduje, ze jestem odporny na stres, endomorfiny wydzielane po treningu sprawiają, że nie dotyczy mnie syndrom „jesiennej depresji”, a problemem jest nie zbyt obszerne ubranie, lecz raczej zbyt ciasne. To ostatnie jestem jednak jakoś w stanie zaakceptować .
Mam 13 lat stażu, z czego większość przepracowana w okresie, gdy wiedza kulturystyczna była bardzo słabo dostępna, kluby dla ćwiczących nieliczne, a odżywki drogie i słabo skuteczne. Nie żałuję jednak żadnego z tych lat ćwiczeń i zamierzam machać żelazem do starości. Temu pozornie banalnemu rodzajowi aktywności fizycznej zawdzięczam bowiem bardzo wiele. Znacznie więcej, niż mogłoby się to komuś postronnemu wydawać.
MÓJ DZIENNIK TRENINGOWY -> http://www.body-factory.pl/showthread.php?t=97