SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

DT Ill - poldensowe wyzwanie

temat działu:

Ladies SFD

słowa kluczowe: ,

Ilość wyświetleń tematu: 5702

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 18 Napisanych postów 46 Wiek 32 lat Na forum 1 rok Przeczytanych tematów 1244
Właściwie to nie wiem, od czego zacząć.

Chyba chciałam zacząć za bardzo z grubej rury. Znaczy, treningi, apka, ważyć, mierzyć, dziennik, kcal i makro. No nie, za dużo tego było: bo potem tu nie pisałam, miałam coraz większe poczucie winy i było mi coraz bardziej głupio, więc odkładałam to jeszcze bardziej ("wstawię następny trening", "wstawię, jak będzie jakiś progres", "miałam wstawić, ale po co, skoro nic się nie zmienia") i w końcu nie pisałam nic i byłam bliska udawać, że nigdy mnie tu nie było i ja w ogóle nie istnieję, i tylko ćwiczyć sobie po cichutku w samotności.
No a potem był urlop, trochę się zresetowałam i od jakiegoś czasu powoli utwierdzam się w przekonaniu, że chciałabym dać sobie jeszcze jedną szansę, ale taką, wiecie, powoli, bez spiny, krok po kroku, żeby najważniejsze było "ćwiczyć", a cała reszta występowała w ramach ewentualnego dodatku, którego niespełnienie nie będzie skutkowało wyrzutami sumienia. Ostatecznie z rurką też tak zaczynałam: najpierw 1 na tydzień, potem dwa, potem jeszcze stretching na sali, i potem jeszcze w domu, potem zachciało się siłowego treningu... I jest fajnie. A gdybym postanowiła zacząć od razu od 3h na sali, kolejnych godzin w domu itd., to pewnie rzuciłabym to w cholerę w drugim tygodniu. Rozumiem, że u niektórych pewnie to działa, ale ja chyba potrzebuję bardziej stopniowego wprowadzania "obowiązków", choćby to miało być tylko liczenie kcal i prowadzenie DT.

Tylko się zastanawiam, czy tak można. Czy te dzienniki tutaj muszą być od samego początku super regularnie prowadzone?

W każdym razie chciałabym jeszcze zamknąć temat wyzwania na tyle, na ile się da po takiej przerwie.

Zrobiłam je z nadmiarem (miało być 8 tygodni po 2 treningi, ja zrobiłam trochę ponad 20).
Wymiary, waga - mniej więcej bez zmian, tyłek jakby minimalnie fajniejszy, jakieś zalążki mięśni brzucha, ale spod warstwy tłuszczu niewiele widać, trochę bardziej zarysowane czwórki, ech.

W obciążeniach trochę utknęłam. Tzn. bez większego problemu mogłam dołożyć do bułgarów, wykroków (robiłam z 11,7 kg na sztangielce, i myślę, że mogłabym więcej), ale na dole mi nie zależało, więc nie cieszy.
HT doszło do 42 kg, męczyło.
Ale cała ważna dla mnie reszta pozostała w zasadzie bez zmian w stosunku do tego, kiedy pisałam ostatni raz:
- wyciskanie sztangielek leżąc - 9,2 kg (i 3 x 12, ale bez szans na większy ciężar)
- wyciskanie szt. stojąc - 6,7 kg (i z tym 3x12, a jak raz spróbowałam z 9,2 kg to 6, 5, 5, mocno rozchwiane, ledwo zrobione)
- wiosłowanie sztangą podchwytem - 32 kg,
- martwy ciąg - 32 kg (tu niby bym podniosła coś więcej, ale przy ostatniej serii trudno mi już było pilnować pleców, więc zostało).

No i to chyba tyle z ważniejszych rzeczy do przedstawienia w liczbach.

Z rzeczy bardziej odczuwalnych: no lepiej mi na rurce, lepiej. Łatwiej z handspringami, chociaż nadal daleko do ideału, ale dla mnie najważniejsze, że coś drgnęło. Niektóre przejścia, których 3-4 miesiące temu bym absolutnie nie zrobiła, okazały się wykonalne (ale wiele innych nadal poza zasięgiem). O wiele, wiele łatwiej mi na rozgrzewce, zwłaszcza przy ćwiczeniach na brzuch albo pompkach i ich wariacjach. Tak że - powoli, ale działa.

Rzecz, która zaskoczyła mnie najbardziej: spodobały mi się ćwiczenia z obciążeniem. Byłam przekonana, że będę ich nienawidzić (no, okej, naprawdę nienawidzę swingu i HT, ale to tylko dwa i dość specyficzne, a takie bardziej zwykłe podnoszenie sztangi czy sztangielek jest super!).

No i tak: wg tego planu ćwiczyłam do 2. połowy czerwca. W lipcu nie robiłam jeszcze nic (tzn. nic siłowego, z braku laku i żeby się poruszać, robiłam jakieś beztroskie cardio i inne wygibasy), coś tam sobie ułożyłam, biorąc pod uwagę wskazówki instruktorki i zaczynam, ale w tym poście na razie chciałam ogarnąć wyzwanie, żeby nie zostało takie porzucone i żeby mieć, ee... względny porządek w temacie. I tak w końcu wyszła ściana tekstu.

To jeszcze na koniec: dziękuję za wszystkie rady i wsparcie; i przykro mi, że tak nawiałam w połowie.
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Jest liderem w tym dziale Szacuny 12192 Napisanych postów 22033 Wiek 54 lat Na forum 9 lat Przeczytanych tematów 627581
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 1664 Napisanych postów 1846 Wiek 36 lat Na forum 2 lata Przeczytanych tematów 16821
Ba, niektórzy nawet odchodzą bez słowa, proszą o usunięcie konta, a potem wracają pod innym nickiem ;) To jest dopiero bezczelność :p
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 18 Napisanych postów 46 Wiek 32 lat Na forum 1 rok Przeczytanych tematów 1244
Dzięki, dziewczyny! Bardzo potrzebowałam to usłyszeć! Chyba spodziewałam się raczej ognia piekielnego, no, co najmniej czegoś w stylu "jasne, jasne, znowu zawracasz tyłek, a za chwilę uciekniesz, szkoda czasu".

@Paatik, w sumie to nie. Jak zaglądałam, to wszystkie inne dzienniki były perfekcyjne, Wy wszystkie takie profesjonalne i ja jak przedszkolak wśród profesorów. Nie zwracałam uwagi na jakieś przerwy, raczej cały czas byłam pod wrażeniem. A potem nie zaglądałam wcale, udając, że nie istnieję (a szkoda, uświadomienie sobie tego pewnie by pomogło).

@Hesia, brzmi jak coś, co bym zrobiła jeszcze z 10 lat temu. :P Może bez wracania pod innym nickiem, no bo na pewno wszyscy pamiętają i nie mają nic innego do roboty, jak tylko śledzić moje poczynania, żeby wytknąć błędy. Potem potrzeba robienia wszystkiego idealnie trochę opadła i nawet umiem przyznać głośno, że dałam d... (tylko najpierw się do takich wyznań muszę przygotować psychicznie xD).

[edit] Hesia, ale jak ktoś wraca pod innym nickiem, ale się do tego przyznaje, to robi to źle! To trzeba udawać, że się nie istniało i nigdy nie słyszało o swoim poprzednim wcieleniu! ;)


Zmieniony przez - Illargui w dniu 2023-07-11 10:52:44
1
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Jest liderem w tym dziale Szacuny 12192 Napisanych postów 22033 Wiek 54 lat Na forum 9 lat Przeczytanych tematów 627581
Dziennik dla mnie jest formą pamiętnika i stałego dopływu motywacji. Jak to pamiętnik (a nie prowadze innych mediów społ.) są w nim i radości i smutki, czasami jest długo, czasami krótko.
Musisz znaleźć coś co Tobie pasuje - no i nie oszukujmy się - robisz to dla siebie. To Ty masz mieć korzyść z obecności na forum - jedni lubia doradzać, inny lubią szukać odpowiedzi na swoje pytania, jeszcze inni podglądać co robią idole:)



Zmieniony przez - Paatik w dniu 2023-07-11 11:12:05
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 1664 Napisanych postów 1846 Wiek 36 lat Na forum 2 lata Przeczytanych tematów 16821
A tak zupełnie na serio, to spisywanie sobie swoich różnych przemyśleń czy monitorowanie postępów w formie dziennika może być bardzo pomocne, ale trzeba uważać, by nie nakładać na siebie zbyt dużej presji. I jak poczujesz, że ktoś na Ciebie tutaj taką presję wywiera, stopuj go śmiało. Światek fitnessu jest pełen zaburzonych ludzi, nigdy nie wiesz, na kogo trafisz, i czy jego rada faktycznie wypływa z dobrego miejsca. I jak poczujesz, że prowadzenie dziennika robi Ci coś złego z głową, nikt Ci jej nie urwie za przerwę. Ja osobiście na przykład nie wklejam zrzutów z diety, bo wiem, że spowiadanie się z niej nie byłoby dla mnie dobre. Trzeba znaleźć zdrowy balans.
1
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 5995 Napisanych postów 10061 Wiek 32 lat Na forum 10 lat Przeczytanych tematów 214367
Dobrze, że się pojawiłaś

Każdy prowadzi dziennik w inny sposób. Można pisać każdego dnia, można robić podsumowanie raz w tygodniu - dziennik jest dla Ciebie i ma spełniać taką funkcję, jaka Tobie najbardziej pasuje.

Fakt, że polecamy dziewczynom początkującym robić zapiski treningowe w miarę skrupulatnie, bo wtedy łatwiej doradzić, wyłapać błędy w treningu itd. Ale wiadomo, każdy ma dużo na głowie i nie zawsze chce się pisać na forum.

A w calym tym procesie treningów, aktywności i zdrowego odżywiania chodzi o to, żeby zbudować dobre nawyki na lata. Liczy się poprawa zdrowia/samopoczucia/wyglądu i sukcesy treningowe w dłuższej perspektywie czasu. A to, że po drodze będzie dużo wzlotów i upadków to zupełnie normalne. Od nas możesz liczyć na wsparcie, bo myślę, ze każda z nas to przerabiała

Mamy więc nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej.
3

""Doubt is enemy number one of progression"
Dziennik : http://www.sfd.pl/DT_MissInvincible-t1065640.html

Blog kulinarny: http://www.sfd.pl/[BLOG]_MissInvincible_w_kuchni-t1100371.html 

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 18 Napisanych postów 46 Wiek 32 lat Na forum 1 rok Przeczytanych tematów 1244
Zabawne jest to, że ja o tym teoretycznie wiem, ale tylko jeśli chodzi o innych ludzi. Jak uczę na nartach, to też zawsze tłumaczę, że bez presji, każdy w swoim tempie, że nie ma jakiegoś obowiązkowego progu do odhaczenia, że przecież, jeśli ktoś tylko ma ochotę, to może sobie latami jeździć po łagodnych stokach/pługiem/bez kijów/cokolwiek i też spoko, jak dojrzeje, to wtedy się zacznie uczyć dalej. Stopuję tych, którzy uważają, że zanim zaczną, to muszą wykupić pół sklepu sportowego, bo wyczytali, że koniecznie takie a takie spodnie, a bez takiej a takiej kurtki to w ogóle nie ma co zaczynać. ;) Ale jak przychodzi do mnie, to robię to samo: naczytam się różnych rzeczy i w głowie jakoś automatycznie się ustawia, że ja też muszę to wszystko, tym bardziej jeśli postanawiam o tym pisać. :P

A co do diety: ja w zasadzie nie robię żadnej konkretnej. Wpisywałam sobie w apkę to, co zjadłam, ale post factum, nie dostosowywałam posiłków. To miało mieć funkcję uświadamiającą (że no naprawdę, ten majonezik ma aż tyle kcal? ;)) i kontrolną - no bo okej, żadnej redukcji, ale wolę wiedzieć, jak przegnę + pilnować, żeby białka była ilość w miarę sensowna. Pierwszą spełniło w miarę dobrze, bo niektóre rzeczy, z których mogłam zrezygnować bez większego bólu, zamieniłam na bardziej fit (spoczywaj w pokoju, majonezie [*]) czy bardzo mocno ograniczyłam. Drugą - zauważyłam tyle, że jem raczej za dużo tłuszczu, za mało węgli, ale na razie tego nie dotykam, póki kcal są akceptowalne. Oczywiście nie będę oszukiwać, że nie chciałabym schudnąć, ale na pewno nie jest to moim głównym celem, a nie chcę też ruszyć znowu z przytupem, uprzeć się na porządną redukcję, a potem cisnąć wszystkim. Siła > wygląd, bez dwóch zdań. :P
Wczoraj wyszło tak:
1643 kcal, B 85, T 73,5, W 155, ale to przypadek. Zazwyczaj białka wychodzi mi więcej. No i robię sobie dość często sałatki z gotowanym/pieczonym kurczakiem i w zależności od tego, co tam sypnę, taka solidna obiadowa porcja ma najczęściej 600-700 kcal, a wczoraj się bardzo zdziwiłam, bo wyszło 433 na cały kopiasty talerz. Więc zeżarłam jeszcze prince polo. Ale tu nawet nie mam wyrzutów sumienia, bo słodkiego prawie nie jem. Chyba że lody.

No i wczoraj zrobiłam sobie taki trening, bo studio zamknięte, więc rurka odpadła:

1. Uginanie ramion z supinacją: 10, 8, 8
6,7 kg
2. Uginanie ramion (chwyt młotkowy): 8, 8, 8
6,7 kg
3. Uginanie nadgarstków ze sztangielkami (podchwyt): 12, 12, 12
3 kg
4. Uginanie nadgarstków ze sztangielkami (nachwyt): 8, 8, 8
3 kg
5. Pompki wąsko: 10, 9, 7
6. Wyciskanie francuskie sztangielki oburącz: 10, 8, 8
6,7 kg
7. Pompki w podporze tyłem: 10, 9, 9
8. Spięcia z obciążeniem za głową: 12, 10, 11
3 kg

Upał był straszny, pompki wąskie szły mi tragicznie jak nigdy, byłam tak mokra, że rozjeżdżałam się na podłodze, zanim poszłam po matę. Za to całkiem przyjemnie, choć dość dziwnie, robiło mi się te w podporze tyłem - każdą serię zaczynałam z takim "ale mi się super robi, hoho, ile mam energii, natrzaskam tego z milion", po czym nagle przychodziło powtórzenie, z którego ledwo się podnosiłam. Teraz "coś tam" w łapkach czuję, ale bez dramatów, więc spoko, przyzwyczaję się.

Ach. Założenie jest takie, że robię tylko górę. Nie będę ruszać dołu, bo nogi mam wyraźnie umięśnione, zdecydowanie bardziej niż resztę, więc chciałabym "nadgonić", tym bardziej, że na rurce to mi jednak ręce potrzebne przede wszystkim, a mam najsłabsze. Na drugim treningu, chyba w piątek, chcę zrobić "resztę góry":

1. Wyciskanie sztangielek, stojąc
2. Unoszenie sztang. bokiem
3. Unoszenie sztang. w opadzie tułowia
4. Martwy ciąg
5. Podciąganie sztangi w opadzie
6. Wyciskanie sztangi na ławce prostej
7. Rozpiętki ze sztangielkami
8. Planki przód/bok (chyba że będę bardzo zdechła, to coś milszego ;))

Te trzy na barki polecała mi instruktorka, przy czym mówiła o unoszeniu ramion wprzód, a nie o wyciskaniu - czy to jest jakaś znacząca różnica? Bo jak sobie googlałam, to wyszło mi, że te same aktony pracują, a wyciskanie wydaje się przyjemniejsze. XD



Zmieniony przez - Illargui w dniu 2023-07-12 09:57:46
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 18 Napisanych postów 46 Wiek 32 lat Na forum 1 rok Przeczytanych tematów 1244
Ostatecznie ten drugi trening zrobiłam w sobotę. Zapomniałam też kompletnie, że umówiłam się z mamą, która przyjechała idealnie w połowie MC, co widać po długości serii. ;) Poza tym chciałam normalnie zaczynać od pleców, ale że M. pracował w pokoju z ławką, a ja nie chciałam się tłuc ze sztangą tam i z powrotem, to wyjątkowo zamieniłam kolejność.

1. Wyciskanie sztangi: 8, 7, 7
27 kg
2. Rozpiętki z hantlami: 12, 12, 12
2 x 4,2 kg
3. Martwy ciąg: 12, 6, 12
34,5 kg
4. Wiosłowanie sztangą podchwytem: 10, 11, 8
29,5 kg
5. Wyciskanie sztangielek, stojąc: 12, 8, 8
2 x 6,7 kg
6. Unoszenie ramion bokiem z hantlami: 12, 11, 10
2 x 3 kg
7. Wznosy hantli w opadzie bokiem: 12, 12, 9
2 x 3 kg

Jako że przez tę przerwę trening się przeciągnął, to już brzuch się nie doczekał uwagi.

Wczoraj odpuściłam całkiem, bo chcę zamienić te treningi kolejnością (po tym lepiej się czułam, więc wolę ten mieć dzień przed rurką, po tamtym jednak trochę bolały ręce).

No i w zasadzie tyle. Jedzeniowo ok. 1600 kcal, jeden dzień wpadł z 1300, źle znoszę upały, nie chce mi się jeść, za to też raz zaszalałam, bo ok. 2000 (dużo wędzonego łososia i wyjście na piwo).

Więcej grzechów nie pamiętam. ;) Następny trening przewiduję w piątek. I, oesu, niech się zrobi chłodniej, bo nie dożyję.
3
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 18 Napisanych postów 46 Wiek 32 lat Na forum 1 rok Przeczytanych tematów 1244
Dzisiaj kolejny. Gorąco, duszno i mokro tak, że magnezja wjechała już nawet do sztangielek. Nienawidzę upałów, jestem człowiekiem zimy, zdycham, po wyjściu na 5 minut na taras potrzebuję kwadransa na dojście do siebie. ;_;

1. Uginanie ramion z supinacją: 11, 9, 8
2 x 6,7 kg
2. Uginanie ramion (chwyt młotkowy): 8, 8, 8
2 x 6,7 kg
3. Uginanie nadgarstków ze sztangielkami (podchwyt): 12, 12, 12
2 x 3 kg
4. Uginanie nadgarstków ze sztangielkami (nachwyt): 8, 8, 8
2 x 3 kg
5. Pompki wąsko: 10, 10, 7
6. Wyciskanie francuskie sztangielki oburącz: 11, 8, 8
6,7 kg
7. Pompki w podporze tyłem: 11, 10, 10
8. Spięcia z obciążeniem za głową: 12, 11, 12
3 kg

Jakoś tragicznie znowu szły mi te pompki. Na treningach rurkowych o wiele lepiej, tu walczę od samego początku, nie wiem, czy kwestia bardziej zmęczonych rąk czy czego (myślałam o mniejszej motywacji niż przy robieniu czegoś publicznie, ale przecież to nie może mieć aż takiego wpływu, że już od pierwszych powtórzeń czuję, że zaraz padnę). No, nie wiem. Zobaczymy za jakiś czas, jak się przyzwyczaję, bo pamiętam, że przy poprzednim planie tak dość nagle odeszło mi takie wielkie wyczerpanie. A po tym treningu z rąk mi się robi taka fajna galareta, jak czasem po jakichś ostrzejszych stretchingach nóg na sali.

Ale żeby nie kończyć smęceniem: jak się ważyłam z 10 dni temu, było 61,9, a 3 dni temu - 61,3. Zawsze to przyjemniej. ;)

No i takie tam zdjęcie z ostatnich trochę bardziej lajtowych ze względu na upały fikanek na rurce.

2
Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

Wiosenne przesilenie

Następny temat

Systematyczność

WHEY premium