za jakies pol roku koncze 20 lat. mam 175 cm wzrostu i ważę 52 kg.
po tych wszystkich beztroskich latach i ciaglemu powtarzaniu, ze zaczne cwiczyc w przyszlym tygodniu wreszcie mnie olsnilo. jestem w dupie. powinienem pisac tego posta jakies 3 lata temu, ale wtedy myslalem, ze tez jest za pozno (co za zenada) i tak dolujac sie przez te wszystkie lata doszedlem do tego etapu. jestem zalamny swoja ignorancja, gdybym zaczal cwiczyc w wieku 17 lat to teraz nie mialbym problemu z wlasna samoocena. niestety nie moge cofnac juz czasu.
boje sie zapytac i wiem, ze powinienem isc raczej do jakiegos specjalisty, ale czy nie jest jeszcze za pozno zeby cos ze soba zrobic, cos dobrego? czy oprocz tkanki miesniowej (o ile chociaz to jest mozliwe) jestem w stanie zrobic cos jeszcze ze szkieletem (chodzi mi glownie o poszerzenie kosci obojczykowych) czy moge sobie juz tylko pomarzyc?
proszę o szczere odpowiedzi, ludzi kompetentnych do tego. poniewaz nie wiem, czy jest to ten kluczowy czas, kiedy moge jeszcze sie podniesci, czy powinienem juz raczej sie pogodzic i przestac zadreczac sie myslami, ze moglem, ale nic nie zrobilem.
szkoda, ze nie mialem tej swiadomosc te kilka lat do tylu...
prosze o porady, szczerze...