Zauważyłem, że kocham planować i podsumowywać. No więc zacznijmy od podsumowania.
Nie licząc dziwnej wysypki na łokciach, która powoli zanika, strzelającego od miesięcy (może nawet więcej niż miesięcy) nadgarstka i strasznie popsutego humoru przez zimę i dzisiejszy śnieg (a szkoła niedługo wraca... no nic, trza rower przygotować), to czuję się zdecydowanie znakomicie. Jestem nawet skłonny przyznać, że jeśli chodzi o formę zdrowotną i taką bardziej ogólną, to jest najlepiej od lat.
Cóż... Spowodowane jest to prawdopodobnie coraz zdrowszym trybem życia wynikającym z regularnych treningów, zdrowego odżywiania (no aż na takie zdrowe to mnie nie stać, ale myślę, że jest naprawdę ok, bo staram się wyhaczać jakieś owoce, warzywa i posiłki są w miarę możliwości zróżnicowane), tego że staram się spędzać trochę czasu na świeżym powietrzu, no i pewnie też swój udział ma jeżdżenie rowerem do szkoły (z 200 kilosów zrobiłem pewnie w sumie w tą i z powrotem przez te parę miesięcy).
Wigilia? Bardzo dużo rybki zjadłem (nie znam się na tym, ale to ta w bułce tartej, bo niestety inne mi nie podchodzą, ale chociaż tyle), no i do tego jeszcze parę rzeczy skubnąłem, a z tych niezdrowych rzeczy to jedynie parę (góra 3) szklanek coli, z 10 cukierków i troszkę czekolady (chyba akurat takie ilości słodyczy wcale nie są niezdrowe).
Na początku mojego skromnego FBW odczułem mocno przerwę w trenowaniu (czułem różnego rodzaju bóle, przeskoki jakieś, skurcze itp.), ale z biegiem czasu wszystko się ustabilizowało i teraz czuję, że wróciłem do przyzwoitości swego rodzaju, której mi brakowało :D
Jeszcze sylwester przede mną, który tak naprawdę zapowiada się źle (pod względem odbicia się na formie, zdrowiu itp.), no ale że tak to ujmę - będzie to prawdopodobnie ostatnia noc rozpusty aż do wakacji (urodzin, które mam 20 lutego nie obchodzę od dawna). No nic, byle to przeżyć i załatać wszystkie niepożądane skutki.
Plany!
Biorąc pod uwagę powyższe fakty, oraz to, że mój przyjaciel dał mi w prezencie warty 85 zł karnet do centrum wspinaczkowego umożliwiający mi treningi do połowy lutego (nie mogłem sobie wymarzyć lepszego przyjaciela, serio [nie chodzi tu o sam prezent, ale o całokształt]), oraz 100 zł z wigilii - to jeżeli jeszcze dozbieram jakieś 20 zł, a po skończeniu się ważności bieżącego karnetu dam sobie przerwę jakieś dwa tygodnie, to w przybliżeniu mam wspinaczkę do końca roku szkolnego (!!!).
Jutro piątek, a więc planowo mam trening. Jeszcze nie wiem, czy będzie on wyglądał tak jak poprzednie, ale raczej tak (prawdopodobnie poniedziałkowy, ostatni w roku również będzie taki jak poprzednie). Na początku nowego roku możliwe, że jeszcze z tydzień potrenuję tak, a potem włączam wspinaczkę, więc zapewne troszkę wszystko ulegnie zmianie. Nie mniej jednak nie zamierzam rezygnować z jakichś partii ciała na rzecz treningów wspinaczkowych i dalej będzie FBW, tylko pytanie: jak często i... jak?
Ciągle mi siedzi w głowie
Lafay. Trening ten nie należy do najprostszych, ale w książce jest pokazanych tyle możliwości modyfikacji, że naprawdę poważnie o tym myślę. Trenowałbym nim góra dwa razy w tygodniu, co w połączeniu ze wspinaczką myślę że niesie za sobą konkretne efekty.
Dwóch rzeczy się boję w Lafayu:
1. Motywacja - jak wracam ze szkoły w dzień, w którym mam lekcje od 7:10 do 14:20, to odechciewa się żyć.
2. Dipsy - ostatnio to ćwiczenie mimo swojej zaje*istości jakoś sprawia mi kłopoty. A to coś boli, a to coś strzela, a to skurcz... Sam nie wiem...
Jednak mimo wszystko chyba spróbuję. No nic, to chyba na tyle :D
Zmieniony przez - Cichociemny w dniu 2014-12-25 21:10:14