Udałem się do biura werbunkowego w Reims, przyjął mnie kapral szef, któremu powiedziałem że chcę zostać w legi cudzoziemskiej, dziwne uczucie zapewniam was człowiek czuje się jakby wszedł specjalnie do pułapki i nie może z niej wyjść.
Pokazał mi pokój, kazał zostawić rzeczy i zejść na dół, tu mały wywiad przeprowadził adjutant szef pytał skąd jestem, czemu chcę iść do legi, wypisałem formularz i oddałem paszport.
Wieczorem doszedł jakiś Francuz który przeszedł to samo co ja, wieczorem pogadałem z nim i dowiedziałem się że ma
17 lat i chce być komandosem.
Na drugi dzień pod nadzorem kaprala szefa udaliśmy się do Strasburga, jest tam największy punkt werbunkowy na północnym zachodzie, umieszczono nas w pokoju z którego nie wolno było wychodzić, parę minut później przyszedł kapral dał nam miotłę i kazał sprzątać. Po objedzie zebrali nas do kupy w jednej z sal jednostki postawili każdego przed ławką na której leżały kontrakty po przeczytaniu pytali się czy się zgadzamy, oczywiście wszyscy się zgodzili i podpisali. Na kontraktach było już inne nazwisko i inna data urodzenia, popołudniu znowu miotła i spać.
Na drugi dzień wyjazd do marsyli tu już było nas około 20 pod nadzorem dwóch kaprali i sierżanta.
3
W Marsyli przesiadka kierunek Aubagne tam czekał na nas autokar. Wreszcie w prawdziwym regimencie legi cudzoziemskiej tam było nas (ochotników z różnych państw ) około 200, naszą grupę wprowadzono do sali ze zdjęciami na murach i tablicą na ścianie, po dwu godzinnym czekaniu wszedł adjutant szef który przy pomocy tłumaczy (legionistów) opowiedział z grubsza o legi. Potem przebieralnia, tu kazano nam się rozebrać do golasa, włożyć wszystkie rzeczy do worka na którym napisali nasze nazwisko i zabrali do przechowalni, dali nam majtki, koszulkę, niebieski dres i woreczek z przyborami toaletowymi. Przydzielili nam łóżka i zgonili na podwórko tam się szwendasz i starasz znaleźć Polaków którzy już tu są nie od dziś i powiedzą ci co się tu dzieje wtedy też masz okazję zobaczyć kto tu jest, potem kolacja i spać. Co dziennie rano są albo jakieś testy, wizyta lekarska, gestapo (tu sprawdzają twoją przeszłość) gestapo i test fizyczny (bieg ) są najważniejsze, na gestapo badają twoją motywację, karalność i przeszłość w cywilu. Jak nie idziesz na testy to jesteś przydzielony do jakiejś pracy; mycie, sprzątanie, gotowanie, pranie, ogrodnictwo i dom starego legionisty w Piloubier. Po testach IQ i biegu dostajesz moro z zielonym paskiem na ramieniu, no i wszyscy mówią że jesteś na dobrej drodze nie do końca bo teraz czeka na ciebie gestapo. Wieczorami w pokojach niektórzy trenują inni gadają jak minął dzień każdy się czegoś chce dowiedzieć. Po gestapo już na pewno nie unikniesz fryzjera, wchodzisz na czerwony ( pasek na moro) już jest dobrze stąd mało kto wylatuje pokuj jest na dole nie na piętrze czerwoni dostają nowe moro i pełny rynsztunek (kilka moro, mundur tradycyjny, do defilady i inne ******ły) potrzebne każdemu legioniście i pełnią wartę dookoła budynku gdzie śpią rekruci. Czerwoni przechodzą dodatkowe testy lekarskie, podpisują polisę ubezpieczeniową, legia robi im zdjęcia i wyrabia kartę wojskową i odciski palców. Z Castel przyjeżdża po nich sierżant z kapralem kompani na której odbędzie się ich szkolenie i te ostatnie dni to oni zajmują się czerwonymi, oni to znaczy kapral bo sierżanta to nigdy nie widać, po naszą grupę przyjechał kapral repman miał dwa metry i około 110 kg nazywał się larquier i wiedziałem że nie będzie łatwo. Z rana wyjazd do Castel pociągiem. Ten pobyt w Aubagnie trwał dwa tygodnie.
4
Dotarliśmy do Castel, wyznaczono nam pokoje i łóżka. Dobiliśmy do grupy która przyjechała tydzień temu i tak powstała sekcja na pierwszej kompani, było nas około 50 facetów od 17 do 36 lat, najmłodszy był Francuz a najstarszy rusek. Kaprale 3 Polaków, Rumun, Francuz , sierżanci Belg, Jugosłowianin i Francuz, dowódca sekcji był Francuzem 17 lat w legi. Wieczorem dostaliśmy pokoje i binomów (partnerów do nauki języka) jeden franko fon na 2 lub3 cudzoziemców oni mieli nam pomagać ale często zdarzało się tak że to oni nas wpędzali w kłopoty. W pokoju było nas 8 i kapral Rumun(Gorgiu) nasz sierściu był Belgiem. Zaczęło się zbiórki, pompowanie, układanie szafy, czyszczenie do przesady, wszystkiego co się da, oczywiście nigdy nie było to dobrze zrobione, tu wszystko zależało od franko fonów a oni przeważnie dbali o ich dupę a nie o cudzoziemców i często zostawaliśmy na lodzie ale to nie reguła bo byli i tacy którzy szybko kapowali i tłumaczyli innym. Po otrzymaniu wszystkich rzeczy wieczorem mieliśmy przygotować plecak ale listę dostaliśmy dopiero o 10 godz. I zaczęliśmy go robić po ciemku kiedy światło było już zgaszone. Czkaliśmy na franko fona jak Mongoły żeby nam powiedział co on pakuje i co trzeba zabrać ze sobą, i tu się zaczęły pierwsze bójki na sekcji, że ten jest głupi a ten też no i tak dalej... Na drugi dzień wyjazd na farmę spakowani (jeżeli to można nazwać spakowaniem), załadowani w ciężarówki wyruszyliśmy 25 km od jednostki, farma to takie małe gospodarstwo bez krów i innych zwierząt ale nie jest tam tak wesoło jak na wsi (jest prze***ane). Rozładowaliśmy ciężarówki oddaliśmy broń do magazynu, dostaliśmy pokoje (to znaczy duże pomieszczenia gdzie spaliśmy po dwudziestu). Na farmie nauka chodzenia (88 kroków na minutę), strzelania (na ślepaki), biegania, język, śpiewanie, walka, rozbieranie i składanie broni i inne ******ły wojskowe, To wszystko to przyjemność. Ale farma to nie przyjemność jedzenie do dupy i mało, czyszczenie broni nocami, ciągłe zmęczenie, cały czas jakaś praca, która ma być zawsze dobrze zrobiona, ale to nie możliwe. Nie da się śpiewać dobrze po francusku jak się go nie zna tak jak broń nigdy nie będzie czysta bo nikt nie umiał jej czyścić) pozatym byli też niechluje którzy narażali całą sekcję na nowe kary a szef Kucem był surowy.