Witajcie
Uhhh cały weekend mnie nie było. Może to i lepiej. Weekend przypominał bardziej walkę z kompulsami i czarnymi myślami niż
odchudzanie. I nie było żadnego dodatkowego ruchu. Wstydzior.
Dzisiaj nie śpię od 4. Sesja rządzi się swoimi prawami. Miałam iść teraz na zumbę i potem siłówkę, ale nie dałabym rady, patrząc na to, że mnie jeszcze najprawdopodobniej zarwanie jednej nocki czeka.
Zastanawiam się co zrobić z michą poza planowaniem z wyprzedzeniem, co mi się powinno udawać od przyszłego tygodnia. Nie jestem w stanie na takim gorącu przyjąć 2000 kcal. Zatyka mnie, zastanawiam się czy jak już będę to wcześniej rozplanowywać nie dawać więcej rzeczy na surowo, a przy okazji nie zejść na te 1800 na chwilę, wyjdzie mi raptem 500 kcal mniej niż CPM, a wciąż powyżej PPM. Poniżej dzisiejsze menu. Rano tak bidnie, bo za późno zauważyłam, że pora wyjść na egzamin i ratowałam się tym, co było w automacie. W pracy już miałam swoje przygotowane jedzonko (tak koło 10-11) i je też zjem na kolację zaraz, bo nie byłam w stanie zjeść na raz. Jedyne co się cieszę nie wpadło nic poza tym. Choć ciągle walczę z pokusami. Wiem, że dzisiaj jest za mało, może jakaś kromeczka z pomidorem wpadnie to do 1800 dobiję, bo nie wiem, o której pójdę spać. Niestety w takich chwilach, gdy zalewa mnie woda, a hormony szaleją najwięcej pracy muszę przejść w głowie... i może to marne pocieszenie, ale zaczynam odnajdywać w sobie motywację. Nie w otoczeniu, we wszystkim innym tylko w sobie. Ale na razie cicho siedzi.
Chyba pora wrócić na dobre tory, najwyższa pora.