Weekend minął a ja do dzisiaj zmagam się z zakwasami po sobotnim biegu. Bieg miał niecałe 9 km ale to co mnie spotkało po 2 km było dla mnie zaskoczeniem. Wiedziałam, że bieg jest górski ale takiej drapy nie oczekiwałam. Przez 3 km było wspinanie się prawie, że na czworaka na szczyt. Mimo wszystko i tak było super. Uwielbiam się tak sponiewierać
W sobotę miska nieliczona niestety i chyba nie do końca czysta:
śniadanie: jeszcze ok, zapiekanka z kaszy jaglanej z owocami, dokładnie taka sama jak w niedzielę
drugie śniadanie: przed biegiem - duży banan
posiłek po biegu: żurek z kiełbasą, jajkiem i jedną kromką chleba
później odwiozłam koleżankę do domu i zostałam poczęstowana rosołem z makaronem
obiad: w domu, ziemniaki, kawałek polędwiczki wieprzowej, kawałek fileta z kurczaka, mizeria
kolacja: pieczone podudzie z kurczaka, kieliszek wina
Chyba za dużo a i tak głodna byłam
Wczoraj już liczona ale niedojedzona, wstałam późno, zakupy mi się przeciągnęły i kolacji już nie zjadłam bo byłam tak pełna po obiedzie zjedzonym o 18:30 że nie dałam rady. Muszę panować nad sobą bo niby staram się posiłki kombinować czyste ale mam problem z kosztowaniem i tak wczoraj dojadłam odrobinę placka z borówkami za córkę i spróbowałam jej lodów, a to przecież bez sensu.
Treningu wczoraj niet bo zakwasy dały popalić. Ogólnie mam wrażenie, że nic się nie zmienia, pomiary stoją, na wagę nie chcę wchodzić jedyne co to może spodnie trochę luźniejsze. Strasznie to topornie u mnie idzie. Wczoraj się obudziłam rano z takim mega płaskim brzuchem, wzięłam cm uradowana, że coś spadło a tam więcej niż miesiąc temu, dziwne
Wczorajsza micha i zrzut biegu z endo.