Loweeeeeleeeeeek przyszedł kurierem, prawdziwy loweeeeeeleeeeeeek do treningu. No to sobie dziś popedałowałem.
Na zewnątrz wolę jeszcze nie wybiegać - raz, że ta kostka ma swoje humory, w ogóle jej nie czuć jak się zaczyna bieg, ale po biegu boli, a dwa że jakiś wyjątkowo paskudny bakcyl po domu lata, ojciec z zapaleniem oskrzeli i zagrożeniem zapalenia płuc. Kontakt z tak zjadliwą bakterią po grypie plus godzinne wybieganie po mrozie to głupi pomysł. No ale mam lowelek.
No i mam też problem. Rower jest za słaby, takie odnoszę wrażenie. Po skręceniu na maksa ledwo - ledwo udaje mi się wyciągnąć tętno 130. Założyłem na nogi obciążniki, udało się na 140 z trudem wyciągnąć, w miarę komfortowa jazda była już przy 125, ale i tak kadencję miałem o wiele wyższą niż powinienem. No nic, włączyłem "Apocalypse now" i pokręciłem godzinkę. Muszę coś wykombinować żeby zwiększyć HR w czasie treningu, 65-70% hrmax to nieco zbyt ślimacze
tempo.
Przeglądam z ciekawości anglojęzyczne fora. Dwie różnice, które rzucają się w oczy. Po pierwsze, poziom merytoryczny. Niemal nikt nie wyskakuje z argumentem "a bo trener tego a tego gościa tak mówił". Jakoś na zachodzie nie mają tej postsocjalistycznej maniery oglądania się na autorytety. Tam raczej rozpiszą reakcje chemiczne które zachodzą w wysiłku i poprą swoje argumenty zestawem badań - coś, czego praktycznie nigdzie na polskich forach nie ma. Druga ciekawa rzecz, kłócą się, owszem, całkiem ostro. Ale nie ma ataków personalnych. Atakuje się argument, nie rozmówcę.
Ostatnio na paru forach, w tym też na kilku dla biegaczy, walnąłem swój artykuł "Dlaczego weganizm". Co dało się zauważyć? Nikt, ale to dosłownie nikt nie próbował obalić moich argumentów, nie powoływano się na badania, nie tworzono żadnych logicznych ciągów wypowiedzi. Albo było powołanie się na autorytet "bo ten i ten tak mówił", albo ataki czy to na moją osobę, czy na ideę wegetarianizmu etycznego jako taką. W życiu bym się nie spodziewał, że to może wywołać tyle emocji - dwie osoby zrezygnowały z udziału w forach, mi w końcu po 6 stronach czytania bluzgów nerwy puściły i pojechałem tak, że sam dostałem bana, gdzieniegdzie porobiły się przeciwstawne obozy.... horror. A starczy użyć mózgu, wyciągnąć z tej szarej masy trochę aktywności i ułożyć kilka logicznych argumentów.
Eh, zawsze chyba nasz kraj będzie dupą Europy. Nawet w tak głupiej sprawie jak dieta nie dyskutujemy, nie próbujemy ustalić czy dana dieta jest dobra czy zła, czy będzie DLA NAS korzystna - tylko na siłę staramy się stłamsić rozmówcę, pogryźć, opluć. A mogło być tak fajnie, można poprzerzucać się badaniami nt wpływu poszczególnych diet na wydajność sportowców, na zdrowie.
Od razu przypomniały mi się czasy, gdy grywałem w taką grę jak "Tibia". Bardzo charakterystyczne zjawisko, gra sieciowa gdzie spotykają się ludzie z różnych krajów, tworzą sojusze, walczą, zdobywają władzę, zdradzają... ot, bardzo podobne do zwykłego życia. Co rzuca się w oczy? Pierwsza rzecz, Polaków jest najwięcej. Druga, wszyscy ich biją. Jest powiedzmy 10 Szwedów i 30 Polaków. Ta dziesiątka trzyma się razem, nasza 30ka zaczyna sobie skakać do gardeł. W końcu dochodzi do wojny pomiędzy nacjami (zawsze jakoś tak jest że nacje ze sobą walczą), 10 obcych bez problemu wygrywa z wszystkimi naszymi. No ale nie tylko chodzi tu chyba o umiejętność współpracy. Ciekawe jest także, że tamci pracują na swój sukces. Nasi głównie siedzą na tyłku i narzekają, ewentualnie próbują kraść.
Gdyby ktoś chciał poczynić obserwacje socjologiczne młodzieży Europy i porównać poszczególne nacje, polecam właśnie Tibię - nawet nie tyle pograć, co poczytać fora dyskusyjne poszczególnych serwerów. Widać jak na dłoni, jak wiele trzeba zmienić w naszym kraju - ale nie polityków, nie biznesmenów, nie przemysł, prawo czy konstytucję. Trzeba zmienić obywateli, zaczynając od tych najmłodszych. Wychowywać tak, jak wychowuje się dzieci w krajach cywilizowanych - i może kiedyś, za 20-30 lat doczekamy się w końcu pokolenia, które nie jest bandą dzikusów.