Pamiętam, to było jakieś trzy lata temu. Kolejna zima żmudnych ćwiczeń aby powrócić do formy sprzed poprzedniej zimy. Tak, dotarłem wtedy do granicy wroga, ale nie mogąc jej przekroczyć zabunkrowałem się na niej na jakiś czas, by w końcu się wycofać. Poległem na 88 kg masy ciała.
Dwa lata temu, podobna sytuacja, 80 kg... pamięć mięśniowa na szczęście istnieje, dotarłem do 88 kg czystego mięśnia w ciągu miesiąca obfitej diety i to ciężko pracując na promie pasażerskim. Jedzenie tam było za darmo, do wyboru do koloru i w nieskończonych ilościach. Starałem się jeść po prostu jak największe porcje kiedy tylko dam radę w siebie to jako tako wcisnąć.
Powróciłem do domu i efekty ustąpiły. Dieta niby jakaś była, jadłem przecież porządne śniadania, kilka razy dziennie kurczaka i 100g ryżu. Używałem nawet gainera i Xpanda przed treningiem, czego nie miałem na statku. Miesiąc minął, przerzuciłem kilka ton żelastwa. Waga, wciąż 88 kg. Sfrustrowany poległem po raz drugi.
Potem wracałem kilkukrotnie na siłownię, gdy widok wątłego ciała w lustrze zaczynał mnie brzydzić. Tak też stało się na początku stycznia tego roku, gdy przeraziłem się, że jeszcze chwila i zobaczę na wadzę pierwszą cyfrę siedem.
Przećwiczyłem połowę stycznia 80.5 -> 82.5
Przećwiczyłem cały luty 82.5 -> 85
Przećwiczyłem cały marzec.. 85 -> 88.3
Przećwiczyłem cały kwiecień 88.3 -> 88.5
Zabawne, cztery miesiące treningów równa się temu jednemu na statku, pomimo tego że znowu jadłem sniadania, ryże z kurczakami, dodatkowo kreatyny i witaminy, a moja praca jest siedząca i bezstresowa.
Tym razem jest inaczej, nie poddam się. Po co znowu dochodziłem do tej granicy, jeżeli nie miałbym jej teraz przebić?
Na pewno nie jest to granica genetyczna. Wyglądam naprawdę słabo.
To jest granica rzędu, czy traktuję ten sport poważnie, czy jako zdrowotne hobby. Granica rzędu, czy to, że jestem niezorganizowanym człowiekiem ze słomianym zapałem mi przeszkodzi w osiąganiu marzeń.
To że od początków gimnazjum aż do dzisiaj mam styczność z siłownią, z większymi lub mniejszymi przerwami świadczy chyba o tym, że mimo wszystko to moja pasja i kocham ten sport. Jeżeli nie poradzę sobie z własną pasją, to z czym innym sobie poradzę?
Mój cel to 100 kg, w rok, od dziś, z kratką na brzuchu. Jak? Idąc 10 minut na kolejkę dziś rano cztery razy zmieniałem ramię na którym miałem torbę z jedzeniem. Wczoraj o 2 w nocy skończyłem gotować żarcie do pracy, a jak rano jadłem te ziemniaki, kaszę manną i 5 jajek XL, to robiłem to na raty, pół przed kąpielą pół po kąpieli, żeby się nie zrzygać. I kvrwa o to chodzi. Trzeba rozepchać tego sk***iela. Jestem prawie przekonany, że to hurtowe ilości jedzenia są antidotum na moją stagnację. Takie życie.
KONIEC WSTĘPU
Zamieszczam w miarę aktualne zdjęcie. Przez te dwa pierwsze dni jestem w pracy, nie wiem czy to ma sens jeść prawie pięć tysięcy kalorii siedząc bez ruchu, skoro od ponad tygodnia nie byłem na siłowni. Zapędziłem się, myślałem że jutro mam wolne i pójdę na pierwszy trening, a dzisiaj stestuję dietę i napełnie organizm glikogenem, witaminami tłuszczami i białkiem. Trudno, jutro też w siebie to wepchnę. Machina ruszyła...
cel dziennika: - wytrwać w ten sposób 50 dni
zaraz wrzucę wstępną dietę, pojutrze wymiary, więcej zdjęć, plan treningowy
Zmieniony przez - Masyn w dniu 2013-05-07 10:35:10