Sobota Sobotą, ale ruszyć się wypadało. Najlepszy na takie okazje jest król wszystkich ćwiczeń.
Jest na mnie ewidentnie obrażony. Miejsca sobie pod sztangą nie mogłem znaleźć, to bioderka za szybko startowały, to znów nie równo złapałem i tak w kółko. Kilka repów było zadowalających. Jak mi się będzie chciało obrobić to wrzucę kilka serii i sami zobaczycie. Dynamiki też brak, znaczy siłą poszła dalej w las niż u jsdolana.
Kilka serii wyszło, bo jak wiadomo kocham to ćwiczenie i żal było kończyć, mimo braków w sile i braku automatyzmu (taki ze mnie trójboista zasrany, że po krótkiej przerwie zapominam jak się robi podstawowe ćwiczenie).
Zaskoczenia: szybko poczułem potrzebę założenia pasa i chwyt mi osłabł - równie szybko przeszedłem do przechwytu.
Jest jeden problem, żona spróbowała mojego wheya i stwierdziła że pyszne (no jacha, cappucino sciteca wymiata wszystko). To będzie problem, jak wielki, okaże się wkrótce - najwyżej następnym razem kupię wiadro jak pan Janek.
MC: 6x60,6x80,6x100,6x120,6x140,3x6x160,6x3x180,3x2x200
Teraz wedle zaleceń z artykułu na głównej SFD, popijam rudą na myszach.
ps. Czy już wspominałem jak lubię MC?
Zmieniony przez - fanslaska w dniu 8/26/2017 8:55:43 PM