Helooooooooo
Zacznę może najpierw od uzupełnienia tego tygodnia,chociaż tak w skrócie.A więc wszystkie treningi zrealizowałem,po każdym było rozciąganie,w czwartek biegło się naprawdę ciężko,czułem się totalnie osłabiony,wyczyszczony z węgli,psychicznie też nie było za dobrze.Dietę trzymałem też tak jak napisałem,smak białka wiśiowo-czekoladowy to najsmaczniejszy smak białka z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia,jedynym odstępstwem i tutaj muszę się przyznać były 2 jogurty rano we wtorek,ale reszta idealnie z planem,starałem się różnicować zródła białka,czyli kurczak,białko,ryby itd. na zmianę.Dodatkowo kupiłem sobie wit.C i wcinałem codziennie 2x po 1000 żeby czasami mnie coś nie złapało.
28 Hasco lek Wrocław Maraton-12.09.2010
Do Wrocławia przyjechałem dzień wcześniej,gdzieś ok 16 byłem już na miejscu.Od razu odebrałem pakiet startowy.Potem byłem poszukać jakiegoś miejsca do przenocowania,akurat tak się złożyło,że w domu studenta było jeszcze parę wolnych miejsc bo niektórzy zrezygnowali,trafiłem na 2 panów,którzy mieli być z kolegą ale on właśnie zrezygnował i mnie przygarnęli.Rozpakowałem się,troszkę pogadaliśmy,potem pasta party i do tego piwo(0,3l).Jako,że do wieczoru było jeszcze trochę czasu zrobiliśmy sobie mały spacer,byliśmy w parku Japońskim,potem na pokazie specjalnym na fontannie Wrocławskiej(robi wrażenie,coś pięknego!!!).Następnie powrót do akademika,jeszcze wpiłem porcję carbo,zjadłem 2 banany,na dobitkę to na co miałem ochotę bo miałem urodzinki więc zrobiłem sobie mały prezent
.Potem jeszcze trochę pogadaliśmy,o 22 spać,muszę przyznać,że spało mi się super,obudziłem się tylko 1 raz,a tak to spałem jak zabity.Pobudka o 6:30 rano,wpiłem porcję carbo,zjadłem 1 banana,wziąłem prysznic(super sprawa przed startem),powoli się szykowałem,zrobiłem sobie ostatnią trochę już mniejsza porcję carbo i ok 8:30 wyszedłem.Zacząłem od razu rozgrzewkę,od startu do akademika było może z ja wiem,400-500m,popijałem ostatnie łyki carbo,pogoda super się robiła,słońce lekko wychodziło,robiło się coraz cieplej,chowała się mgła.Kiedy do startu zostało 10 min. ostatnia wizyta w toi-toiu.Ustawiłem się w przedziale pomiędzy 3:30-4:00.I teraz trochę o taktyce-zaryzykowałem.Była ona taka żeby starać się pobiec każde 10km w ok 50min.,czyli tempo ok 5:00/km,co daje łączny czas 3:30,dodać do tego jeszcze czasy na każdy punkt odżywczy + jeszcze jakieś dziwne zdarzenia i powinien wyjść czas poniżej 4h.Na 5min. przed startem zadałem sobie kilka razy pytanie,czy dasz radę,czy uda się,czy jesteś w stanie złamać 4h i odpowiadałem tak!tak!tak!!! i tak kilka razy w głowie z przekonaniem,że rzeczywiście się uda.Zaczęło się odliczanie 10...9...8...7...6..5...4...3...2...1..START!!!pierwszy kilometr ciasno,trzeba było uważać,2km już trochę lepiej i na nim niestety już musiałem lecieć żeby spuścić paliwo z baku,straciłem na to ok 2-3min.,ale nic,nie nadrabiałem,3km,zamiast 15min. pulsometr wskazał lekko ponad 18min.,biegnę dalej tym samym tempem,4km,zamiast 20min. mam już ponad 24 min.,ale nie przejmuję się tym faktem,5km wypijam 2 kubki wody,czuję się świetnie,6km biegnie się już bardzo dobrze bo sznur naprawdę mocno się rozciągnął,każdy ma dużo miejsca na swobodny bieg,7km,staram się trzymać założone tempo,kolejny kubek wody,8km,cały czas przeszło 4 min. w tył,staram się trzymać za wszelką cenę równe tempo,9km,czuję się jeszcze cały czas świeżo,humor poprawiają mi co chwilkę żartujący obok biegacze,miejscami jest naprawdę zabawnie,na trasie pełno dopingujących ludzi,strasznie pozytywnie mnie to nastawia,najlepsi są bojowcy,ubrani jak żołnierze w Afganistanie,trąbią,wykrzykują,przybijam z 2 piąteczkę,10km,zjadam banana,wypijam kubek wody i kubek napoju izotonicznego,pulsometr wskazuje dokładnie 00:54:56,jestem w zaokrągleniu o 5 min. w tył,ale ok,biegnę dalej,
11km,wciąż jestem świeży,12km,wciąż jest ok,skupiam się na trzymaniu równego tempa,dalej wypijam znów kubek wody i kubek napoju,13km,14 km,15km,zaczynam tracić coraz więcej czasu,,tutaj wyciągam z kieszeni żel energetyczny i biorę 1 porcję,popijam kubkiem wody a potem napojem i dalej w trasę,16km,cały czas czuję świeżość,17km,kubek wody i kubek napoju,18km,jestem coraz więcej w tył.,ale ciągle nie nadrabiam,staram się trzymać równe tempo,założyłem sobie żeby do 10km nie przekroczyć tętna 160,do 20km 170,19km,jest dobrze,robi się coraz to cieplej,na trasie pojawia się coraz więcej kibiców,20km,kolejna porcja żelu zapita kubkiem wody i napoju,na półmetku czas 01:53:47 ,czyli jestem 13 min. i 47 sek w tył.,22km,jest ok,ale powoli odczuwam zmęczenie,kubek wody i kubek napoju,23km,24km,cały czas samopoczucie ok,25km,następna porcja żelu z kubkiem wody i napoju,26km,zmęczenie powoli rośnie ale jeszcze jest ok,27km,kubek wody i napoju,28km,29km,30km,czas 02:38:48, ostatnia już porcja żelu popita kubkiem wody a następnie napojem,zmęczenie rośnie,nogi powoli zaczynają boleć,31km,samopoczucie jeszcze w miarę ok,32km,kubek wody i napoju,33km,34 km,35km,zjadam banana bo nie mam już żelu,zaczyna się walka psychiczna,między 35 a 36 km jeden z najgorszych scenariuszy,mam uczucie jak by mi
paznokieć zszedł,patrzę na buta a tam plamka koloru czerwono żółtego,w głowie przez chwilkę szok,że nie złamię już 4h,ale zbieram się w sobie biegnę lekko kulawo,kawałek dalej zatrzymuję karetkę,wsiadam,ściągam buta i skarpetkę,okazuje się,że zrobił mi się duży pęcherz,prawie cały palec siny,paznokieć się rusza,ratownik założył mi opatrunek,pyta się czy biegnę dalej czy kończę?a ja w myślach mówię do siebie żartuje sobie chyba ze mnie,odpowiadam,że biegnę dalej,twardym trzeba być a nie miękkim,wysiadam z karetki,patrzę na zegarek,mówię sobie no pięknie,straciłem przez to przeszło 10min.,próbuję biec ale trochę kulawo,bardziej na pięcie,zaczynam lekko wątpić w złamanie 4h,ale po chwili zbieram się w sobie i staram się biec jakoś normalnie przez zaciśnięte zęby,36km,jakoś mogę biec,37km,kubek wody i napoju,38km,palec boli ale nogi jeszcze bardziej,zaczynają mnie łapać skurcze,mieszam bieg z marszem,staram się motywować aby biec dalej,39km,skurcze się nasilają,staję,maszeruję,biegnę,maszeruję,biegnę i tak na zmianę,40km,skurcze mnie wykańczają,mam ochotę żeby to wszystko się już skończyło,wiem,że jeśli nie będę starał się biec dalej nie ma szans na wynik poniżej 4h,41km,wciąż tak samo,powoli słyszę spikera,wiem,że jeszcze tylko kawałek,myślę już tylko o mecie i kiedy skończy się ten ból,na ok 50m przed metą skurcze zrobiły się nie do zniesienia,ale patrzę na zegar a tam 3:53,mam ochotę się rozpłakać ze szczęścia,wpadam na metę,wkładają mi medal,ale od razu kładę się i zwijam z bólu bo łapią mnie skurcze,podbiega do mnie masażysta,pyta gdzie rozmasować,próbuje wyprostować nogę,zgiąć ją,ale nie pozwalam mu na to bo każdy ruch nogą powoduje skurcz więc masuje,po ok 10 min. z pomocą jestem w stanie wstać,doprowadza mnie do masażystek,dziewczyna mnie masuje z ok 20min.(ile ja bym dał żeby mieć taką dziewczynę,złote rączki...),w międzyczasie zjadam czekoladę.Potem trochę kulawo dochodzę do akademika,gratuluję obu współlokatorom z pokoju uzyskanych wyników,biorę prysznic.Idę zobaczyć wyniki,
zająłem 683 miejsce na 2003,którzy ukończyli,w kategorii M20 47 miejsce, z czasem 03:53:34
Jestem z siebie mega dumny,pomimo problemów na trasie nie poddałem się i walczyłem do końca,opłacało się
W tym tygodniu nie wiem jak będą wyglądały treningi,bo palec prawie cały siny,cały czas chodzę z opatrunkiem,paznokieć się rusza,psikałem sobie dziś 2 razy specjalnym sprayem na lepsze gojenie,mam nadzieję,że coś pomoże,nie wiem jak będzie wyglądał mój start w najbliższą sobotę,mam nadzieję,że z palcem będzie już ok,jeśli nie będzie się szybko goiło to najwyżej nie zrobię w tym tygodniu żadnego treningu,czuję też,że zarżnąłem się na maratonie,jeśli nie będę się czuł na siłach i z palcem nie będzie ok to w sobotę półmaraton przebiegnę rekreacyjnie,bo zapłaciłem wpisowe więc szkoda pieniędzy,a jeśli będzie ok,to wynik może być lepszy niz w tym roku zakładałem.
Zmieniony przez - Papecik w dniu 2010-09-13 23:39:24