Oto relacja z wczorajszego treningu:
PONIEDZIAŁEK:
1) Plecy:
- podciąganie się na drążku do brody w szerokim nachwycie = 7x (+10kg obciążenia), 7x (+10kg), 7x (+10kg)
-
wiosłowanie ze sztangą w opadzie tułowia = 12x65g, 10x70, 10x75g
- martwy ciąg = 10x75kg, 10x77kg, 10x80kg
- szrugsy = 14x37kg, 12x37kg
2) Biceps:
- unoszenie przedramion ze sztangą na modlitewniku = 8x45kg, 5x45kg, 6x45kg
- uginania naprzemienne ramion z hantlami stojąc = 10x17kg, 9x17kg, 8x17kg
- uginania jednorącz w opadzie = 16x11kg
3) Łydki:
- wspinania na palce ze sztangą na plecach = 22x62kg, 22x62kg, 22x62kg, 22x62kg
Komentarze:
- przy podciąganiu zastosowałem balast w postaci krążka 10 kg podwieszonego do pasa. Na początku szło opornie, bo moje stawy dość niechętnie zareagowały na dociążenie, lecz w kolejnych seriach było coraz lżej, stąd ostatecznie ta sama ilość powtórzeń. Przy ćwiczeniu łydek – z uwagi na problem ze stojakami - sztangę sobie sam zawsze zarzucam na plecy i raczej nie dam rady tu przeskoczyć obciążania 65 kg, bo po prostu pod koniec tak wyczerpującego treningu ciężko sie zarzuca i zrzuca z siebie sztangę. Przy bicepsie tak z siebe wypluwałem flaki... że lekko oplułem lustro (ale wtopa!). Na 100% nie jestem pewien czy to ja (bo nie przyłapałem siebie na gorącym uczynku), ale tak na 99% to owszem
.
Na "+":
- poprawa wszystkich wyników
- wyniki uzyskiwane w ćwiczeniach pleców są coraz mniej żenujące (zwłaszcza przy wiosłowaniu)
- siła chwytu znacząco wzrosła i dostosowała się bez problemu do rosnących obciążeń
- bicepsy przechodza same siebie, pomimo wcześniejszego podmęczenia przy ćwiczeniach pleców
Na "-":
- słabe tempo; aż 78 minut.
Kumpel z siłowni, którego zachęciłem do HIIT’a i który zastąpił nim masę aerobów stwierdził, że czuje już jego efekty, Nie dość, że schodzi mu tłuszcz, to wydaje mu się, że przełamał stagnację i zaczął znowu łapać masę mięśniową. Oczywiście zważyć się nie chce
. Zresztą, lubię siłownię na którą chodzę, ale problemem jest, że dużo ludzi pojawia się tam dla samego „chodzenia”. Ja zresztą przez ostatnie pare lat też tak robiłem. Mam na mysli to, że ludzie ćwiczą autentycznie ciężko, ale nie przejmują się kontrolowaniem wagi, suplementacją i innymi „p.ierdołami” tego typu. Po prostu ćwiczą, bo lubią... Cóż, poprawianiu wyników to nie służy, tym lepiej jednak dla mnie, bo goście, którzy kiedyś wydawali mi się duzi, kurczą się w oczach z każdym kilogramem mięśni, jaki zdobywam.
Mam już jednak odczucie, że mój organizm mówi: DOŚĆ KILOGRAMÓW! Zdołałem go doprowadzić z powrotem do przyzwoitej formy i dokleić prawie 5 kilo w ciągu pół roku (!) i nawet kreatynowy kombain słabo go rusza,
jeśli chodzi o masę. Ktoś może powiedzieć, że gadam głupoty i wystarczy spożywać więcej wartościowych kalorii, niż się spala, ale gdyby to było takie proste, to każdy porządnie ćwiczący osobnik nabierałby regularnie po 10 kg mięsni rok w rok, a nawet na „dopalaczach” nie da rady tak się rozbudowywać non-stop. Ustąpić jednak nie mam zamiaru. Skoro mam zamiar „oszukać” swą złośliwą genetykę, to łatwo nie odpuszczę pola. 80 kg musi na koniec być i basta!
Zmieniony przez - Hardened w dniu 2006-08-08 13:37:11