Witam, wszystkim. Mam problem, może nie taki spory. Nie chodzi głównie o samo schudnięcie, tyle co o załapanie prawidłowych nawyków żywieniowych i redukcję wagi, przy okazji. Mam 17-lat, nie jestem przy sporej nadwadze, bo ważę 55-56kg (164 cm wzrostu), jednak mam taką, a nie inną budowę ciała, że wcale nie wyglądam na szczupłą. Ludzie na oko dają mi około 60, 65 kg. To z czym źle się czuje, to PRZEDE WSZYSTKIM moje boczki, noszę rozmiar spodni 38, ale wylewają mi się z nich okropnie, chociaż wszędzie indziej spodnie są idealnie dopasowane. Później moje ręce, też wydaje mi się, że są nieproporcjonalne do reszty ciała, jakieś takie grubsze. No i na końcu uda - chociaż to jeszcze nie taka straszna katastrofa. Z kolei pupę mam strasznie płaską. Wszystko nie tak jakbym chciała. Do tego wydaje mi się, że ogólnie jestem jakaś taka nieproporcjonalna. Jeżeli was to interesuje mogę dorzucić moje zdjęcia. Więc moje pierwsze pytanie to jakie ćwiczenia mogę stosować na te partie ciała? Niedawno zaczęłam robić a6w, czy dojdę do końca nie wiem, na razie 3 dzień. Od wczoraj zaczęłam skakać na skakance - dokładnie 1200 podskoków na dzień. Raz w tygodniu mam basen, przynajmniej ze 3 razy w tygodniu staram się pół godziny biegać/1h jeździć na rowerze. Do szkoły mam kawałek więc w jedną i druga stronę mam 40 minut szybkiego tempa. Z ruchu tyle. Wydaje mi się, że nie jest tak źle.
Jeżeli chodzi o dietę - nie stosuje żadnych wielkich rygorów, jeszcze się rozwijam i wiem, że nie mogę forsować bardzo mojego organizmu dietami typu 1000 kcal. Zresztą nie chcę zniszczyć sobie metabolizmu. Ale coś jest w niej nie tak, bo często mam ataki głodu, nie chodzi o same słodycze, tylko o jedzenie w ogóle. Potrafię się na nie rzucić i zjeść pół chleba, albo tak jak dzisiaj twixa, obwarzanka, draże i chrupki na raz. Strasznie się później czuje, coś nie do opisania...wyrzuty sumienia, nienawiść do samej siebie, obrzydzenie sobą. Po co ja to robię, skoro wiem jak później będzie? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Dzisiejszy dzień jakoś tam usprawiedliwiam sobie tym, że dostałam okres...ale sama do końca w to nie wierzę.
Staram odżywiać się w miarę racjonalnie, chociaż mój tryb życia naprawdę BARDZO mi to UTRUDNIA! Moją szkołę mam bardzooo dlaekooo, dojeżdżam do niej 24km. Wstaję o 4, wypijam szklankę wody z cytrynką, łyżeczka Ispangula (takie zioła, które pęcznieją w brzuchu zmniejszając uczucie głodu - coś w stylu błonnika). Idę się ubrać, umalować, po pół godzinie wracam i zaczynam
ŚNIADANIE -
standardowo są to płatki fitness (od których się uzależniłam i nie wyobrażam sobie, żebym nie mogła ich zjeść na śniadanie, ale jeżeli one będą tak bardzo źle wpływać na moją dietę to postaram się je wyeliminować - jak uważacie? ) + otręby z mlekiem 0,5% zazwyczaj podgrzanym bo lubię coś ciepłego zjeść, kiedy rano jest tak zimno. Do tego czasami wciągnę jabłko jeszcze, albo ze 2 kostki gorzkiej czekolady, zależy na co mam tam ochotę...W zasadzie tak wygląda moje śniadanie codziennie.
o 5:45 mam autobus, około 6:20 jestem w miejscowości docelowej, 40 minut szybszego tempa i jestem sobie już w szkole na pierwszej lekcji, która bagatela zaczyna się o 7:10 (i tak codziennie...katorga..). W szkole jem
II ŚNIADANIE - najczęściej nie jest ono zbyt duże. Myślę, że to błąd i postaram się to zmienić...Brałam sobie zawsze 2 grahamki (pieczywa PANO, takie z biedronki) posmarowane serkiem ziołowym + jakieś jabłko.
Lekcje kończę o 14, o 16 jestem dopiero w domu...wtedy jem obiad. Zazwyczaj zjadam co to tata upichci, czyli ostatnio coraz częściej rybki (np. panga, jakaś rybka z sosem brokułowo-serowym), czasami warzywa na patelni, z ryżem i z mięskiem, czasami samo mięso z sałatką (ziemniaków staram się nie łączyć z obiadem), czasami jakaś zupa - grochowa, pomidorowa, warzywna, w zależności co jest - wszystko oczywiście z granicach rozsądku.
I tu zaczynają się schodki, bo...obiad jest o 16, o 22 chodzę zazwyczaj spać, żeby chociaż trochę się wyspać...więc o której mam zjadać kolację? Do tej pory robiłam to około 18, tak żeby było te 4h przed snem, ale nie wiem czy dobrze robię, bo od obiadu mija wtedy tylko 2h? Jak uważacie, co z tym zrobić?
A kolacja wygląda zazwyczaj tak:
- Kisiel + jakiś owoc, lub warzywo + kanapeczka z czymś (zazwyczaj z serkiem ziołowym lub z pomidorem, sałatą i żółtym serkiem)
- albo 2 kanapeczki, jedna taka druga taka (jak wyżej)
- lub całkiem coś innego typu jogurt, same warzywa, czy znowu płatki z mlekiem.
ATAKI GŁODU miewam zazwyczaj kiedy wychodzę ze szkoły i idę na PKS. Po drodze tyle sklepów, stoisk z obwarzankami moimi ukochanymi, że często daje się wciągnąć, lub wieczorem po kolacji (godzina około 20,21). Wydaje mi się, że to wina mojego II śniadania, czy to prawda? Jeżeli tak, to co mam jeść, żeby nie miewać tych cholernych ataków?
Dodam jeszcze, że w niedziele robię sobie tkzw. "wolne" czyli pozwalam sobie na jakieś przyjemności typu lód, kawałek pizzy, kebab czy cokolwiek. Tylko mój problem polega na tym, że jak już zjem ten jeden kawałek to wpadam w trans i jem tego coraz więcej. Chciałabym umieć to kontrolować :(
Poza tym - chleb. U mnie nie stoi nic poza chlebem...białym. Nienawidzę ciemnego, nie potrafię tego przełknąć, a kanapki z pieczywem typu WASA ledwo co przechodzą mi przez gardło, więc zawsze jem białe pieczywo. Nie wiem czy potrafiłabym z niego zrezygnować, bo kiedy próbowałam to ataki głodu były jeszcze częstsze i zazwyczaj właśnie głównym moim celem był chleb biały..
napoje - staram się wypijać przynajmniej 1,5l wody dziennie, 4-5 razy wypijam herbaty (zieloną i czerwoną), często kupuje napoje typu light, np cola, jakieś powerki - wiem, że to świćstwo, ale chce sobie pozwolić na coś przyjemnego bo bez tego nie dałabym rady ani rusz.
WRĘCZ BŁAGAM WAS O JAKIEŚ RADY!!
Jeżeli chodzi o dietę - nie stosuje żadnych wielkich rygorów, jeszcze się rozwijam i wiem, że nie mogę forsować bardzo mojego organizmu dietami typu 1000 kcal. Zresztą nie chcę zniszczyć sobie metabolizmu. Ale coś jest w niej nie tak, bo często mam ataki głodu, nie chodzi o same słodycze, tylko o jedzenie w ogóle. Potrafię się na nie rzucić i zjeść pół chleba, albo tak jak dzisiaj twixa, obwarzanka, draże i chrupki na raz. Strasznie się później czuje, coś nie do opisania...wyrzuty sumienia, nienawiść do samej siebie, obrzydzenie sobą. Po co ja to robię, skoro wiem jak później będzie? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Dzisiejszy dzień jakoś tam usprawiedliwiam sobie tym, że dostałam okres...ale sama do końca w to nie wierzę.
Staram odżywiać się w miarę racjonalnie, chociaż mój tryb życia naprawdę BARDZO mi to UTRUDNIA! Moją szkołę mam bardzooo dlaekooo, dojeżdżam do niej 24km. Wstaję o 4, wypijam szklankę wody z cytrynką, łyżeczka Ispangula (takie zioła, które pęcznieją w brzuchu zmniejszając uczucie głodu - coś w stylu błonnika). Idę się ubrać, umalować, po pół godzinie wracam i zaczynam
ŚNIADANIE -
standardowo są to płatki fitness (od których się uzależniłam i nie wyobrażam sobie, żebym nie mogła ich zjeść na śniadanie, ale jeżeli one będą tak bardzo źle wpływać na moją dietę to postaram się je wyeliminować - jak uważacie? ) + otręby z mlekiem 0,5% zazwyczaj podgrzanym bo lubię coś ciepłego zjeść, kiedy rano jest tak zimno. Do tego czasami wciągnę jabłko jeszcze, albo ze 2 kostki gorzkiej czekolady, zależy na co mam tam ochotę...W zasadzie tak wygląda moje śniadanie codziennie.
o 5:45 mam autobus, około 6:20 jestem w miejscowości docelowej, 40 minut szybszego tempa i jestem sobie już w szkole na pierwszej lekcji, która bagatela zaczyna się o 7:10 (i tak codziennie...katorga..). W szkole jem
II ŚNIADANIE - najczęściej nie jest ono zbyt duże. Myślę, że to błąd i postaram się to zmienić...Brałam sobie zawsze 2 grahamki (pieczywa PANO, takie z biedronki) posmarowane serkiem ziołowym + jakieś jabłko.
Lekcje kończę o 14, o 16 jestem dopiero w domu...wtedy jem obiad. Zazwyczaj zjadam co to tata upichci, czyli ostatnio coraz częściej rybki (np. panga, jakaś rybka z sosem brokułowo-serowym), czasami warzywa na patelni, z ryżem i z mięskiem, czasami samo mięso z sałatką (ziemniaków staram się nie łączyć z obiadem), czasami jakaś zupa - grochowa, pomidorowa, warzywna, w zależności co jest - wszystko oczywiście z granicach rozsądku.
I tu zaczynają się schodki, bo...obiad jest o 16, o 22 chodzę zazwyczaj spać, żeby chociaż trochę się wyspać...więc o której mam zjadać kolację? Do tej pory robiłam to około 18, tak żeby było te 4h przed snem, ale nie wiem czy dobrze robię, bo od obiadu mija wtedy tylko 2h? Jak uważacie, co z tym zrobić?
A kolacja wygląda zazwyczaj tak:
- Kisiel + jakiś owoc, lub warzywo + kanapeczka z czymś (zazwyczaj z serkiem ziołowym lub z pomidorem, sałatą i żółtym serkiem)
- albo 2 kanapeczki, jedna taka druga taka (jak wyżej)
- lub całkiem coś innego typu jogurt, same warzywa, czy znowu płatki z mlekiem.
ATAKI GŁODU miewam zazwyczaj kiedy wychodzę ze szkoły i idę na PKS. Po drodze tyle sklepów, stoisk z obwarzankami moimi ukochanymi, że często daje się wciągnąć, lub wieczorem po kolacji (godzina około 20,21). Wydaje mi się, że to wina mojego II śniadania, czy to prawda? Jeżeli tak, to co mam jeść, żeby nie miewać tych cholernych ataków?
Dodam jeszcze, że w niedziele robię sobie tkzw. "wolne" czyli pozwalam sobie na jakieś przyjemności typu lód, kawałek pizzy, kebab czy cokolwiek. Tylko mój problem polega na tym, że jak już zjem ten jeden kawałek to wpadam w trans i jem tego coraz więcej. Chciałabym umieć to kontrolować :(
Poza tym - chleb. U mnie nie stoi nic poza chlebem...białym. Nienawidzę ciemnego, nie potrafię tego przełknąć, a kanapki z pieczywem typu WASA ledwo co przechodzą mi przez gardło, więc zawsze jem białe pieczywo. Nie wiem czy potrafiłabym z niego zrezygnować, bo kiedy próbowałam to ataki głodu były jeszcze częstsze i zazwyczaj właśnie głównym moim celem był chleb biały..
napoje - staram się wypijać przynajmniej 1,5l wody dziennie, 4-5 razy wypijam herbaty (zieloną i czerwoną), często kupuje napoje typu light, np cola, jakieś powerki - wiem, że to świćstwo, ale chce sobie pozwolić na coś przyjemnego bo bez tego nie dałabym rady ani rusz.
WRĘCZ BŁAGAM WAS O JAKIEŚ RADY!!