Od jakiegoś czasu wogóle nie mam sytuacji/okazji do walki(wyłączając oczywiście sparingi). Pamiętam jedną walkę z kumplem w I KL ogólniaka, kiedy to każdy samiec musiał ustalić swoją pozycje w stadzie. Byłem jak na swój wiek lekko przymały (158cm) więc o zaczepkę nie było trudno. W zimę kumpel dostał odemnie bryłą lodu w głowę (10 min. wcześniej była to jeszcze snieżka) co skutecznie sprowokowało go do ataku. Miał nademną tą przewagę, że był wyższy, miał dłuższe ręce i kiedy ja machałem mu cepami przed twarzą on zaaplikował mi kilka prostych, pojała sie krew z nosa i było po walce.
Inna poważniejsza walka jeszcze z 8kl. Miałem solo z jakimś gościem o jakąś bzdurę. Na walkę przyszli wspólni kumple. Koleś stoi, kozaczy i śmieje się ze mnie, myślał, że będzie walka na popychanie z tekstami "no co? za***ać ci?" Podeszłem do niego i z miejsca wyjechałem mu prawym sierpem w nochala i dwoma prostymi w brzuch, potem garda na korpus. Gość zaskoczony i wqurwiony z krwawiącym nosem wyjechał wbrew moim założeniom z cepami na głowę(nie po to trzymałem gardę przy klacie). Teraz to ja się wqurwiłem i chciałem kolesia nastraszyć, więc wykonałem manewr, który rozłożył całe towarzystwo ze śmiechu - przejechałem językiem po zakrwawionych pięściach i poszedłem na wymianę prostych. Poczułem, że zyskałem przewagę, przeciwnik się zmęczył i zaczął słabnąć psychicznie(tnz. "szklanki w oczach"). Walka się przedłużała, stawała się nudna i kumple stwierdzili, że remis bo niechce im sie czekać z punktem dla mnie, bo nie krwawiłem. Wnioski po walce: nie trzymać nisko gardy i atakować z zaskoczenia.
Jest dobrze a będzie jeszcze lepiej.