Kiedy zaczynałem dietę we wrześniu, ważyłem 84 kg i bylem ostro zaniedbany, dzisiaj ważę 65 kg i większość znajomych stwierdziła, żebym przestał, bo niedługo nic ze mnie nie zostanie ;). Diety nie będę przedstawiał dokładnie, bo myślę, że jest dobrze skonstruowana, ale zaczynałem tak jak tu radzono od 30% białka, 20 tłuszczy i 50% węgli, nie pamiętam ile kalorii, teraz od dluższego czasu jestem na 1900 kalorii i ustaliłem, że dobrze mi idzie na mniej więcej 32% b, 28% t, 40% w. Od początku suplementuję białko serwatkowe, ostatnio dodałem bcaa i spalacz thermoshape 2.0. Oczywiście nie obyło się raz na jakiś czas bez cheat mealów albo na święta nawet cały cheat day lub jakieś ostrzejsze picie. Co kilka miesięcy podnosiłem też kalorie o kilkaset na 2-3 tygodnie, żeby się nie wyniszczać za bardzo na redukcji. Trening FBW 3 razy w tygodniu i aeroby też 3 razy w tygodniu po około 40-60 minut rower lub bieganie.
Dzięki treningowi uwidoczniłem mięśnie, ale pozostało mi jeszcze trochę tłuszczu na boczkach i oponka. Niestety tyle lat zaniedbań zrobiło swoje. I tu pytanie, czy redukować dalej aż brzuch będzie w 100% płaski, czy zacząć masę i liczyć, że jakoś to będzie. Jestem cierpliwy i wiem, że "co nagle, to po dlable", łasuchem nigdy nie byłem, więc dieta też mnie jakoś specjalnie nie boli, ale naprawdę złapałem bakcyla i nie mogę doczekać się, jak zacznę rosnąć w mięśnie, a nie tylko chudnąć ;). Poza tym teraz ważę 65 kg przy 172 cm wzrostu i jak dalej będę redukował, to rzeczywiście nic ze mnie nie zostanie, hehe ;).
Poniżej zamieszczam zdjęcia przy napiętych mięśniach brzucha i przy rozluźnionych. Dobrze to nie wygląda, ale zapału mi nie brak, więc zrobię, co zalecicie ;).
A więc co radzicie, panie i panowie?