Dzisiaj pomiary dzień wczesniej.
Tyję i źle się z tym czuję. Co innego gdyby poszło w pupę, ale idzie tam gdzie jest to najmniej widzianie, czyli w brzuch i boki. Pisałam niedawno, że moja waga po @ zawsze spada. W tym cyklu zatrzymała się na 49,3 i nigdy od kwietnia nie zdarzyło się, aby wzrosła. Potem nagle zaczęłam jeść te 1700 kcal i podskoczyła w 3 dni do 50. Teraz 50,7 i cm wzrosły. Nieważna waga, ale to jak widzę że brzuch mi rosnie mnie przeraża.
Jedząc przez ostatnie 2 tygodnie jak ladies uświadomiłam sobie jak jadłam przez te miesiące. Prawie zero wegli. Zazwyczaj tylko chleb na śniadanie. Niewielka ilośc kaszy/ryzu/ makaronu/ ziemniaków do obiadu. Zapychałam się warzywami w ogromnej ilości i kawą. Potrafłam przez pół dnia nic nie jeść, zaczynając dzień od obiadu jesli wiedziałam, że będzie coś ekstra kalorycznego. Owszem jadłam ciasta, ciasteczka ale nie w jakiejś kosmicznej ilości. Wątpię, czy tyle węgli, co teraz przez te 2 tygodnie zjadałam przez 2 miesiace. Czuję się źle, napchana, wciskam zazwyczaj
jedzenie na siłę, dosłownie wegle mi stają w gardle. Mój organizm nie ma czasu, aby odczuwac głód. Dlatego prosze o pomoc, o zmniejszenie kalorii póki co, być może o nowy rozkład. Chciałabym wyjść jakos z tego błędnego koła i normalnie jeśc, nie tyjąc, bo nie walczyłam tyle miesięcy na darmo.
W taki sposób jak do tej pory, po prostu nie dam rady...