Dzisiejsze ćwiczenia:
Rozgrzewka, czyli rozciąganie i:
Przysiad ze sztangą: 25(10), 35(5), 39(3);
Wyciskanie sztangi skos: 10(10), 16(5), 20(3);
Wiosłowanie sztangą: 10(10), 16(5), 20(3);
Prostowanie nóg: 25(10), 35(5), 40(3);
"Dzień dobry": 11(10), 21(5), 29(3).
Część właściwa:
Przysiad ze sztangą: 47(8), 41(8), 39(8);
Wyciskanie sztangi skos: 26(7), 22(10), 20(12);
Wiosłowanie sztangą: 24(10), 22(10), 20(10);
Prostowanie nóg: 50(10), 45(10), 40(10);
"Dzień dobry": 35(10) x3;
plank: ~34 sek.
Dołożyłam dzisiaj 2kg do wyciskania, ale było zdecydowanie za ciężkie. Nie wiem na czym polega fenomen, ale przy 24kg wydaje mi się, że powinnam dołożyć, a już przy 26, że przesadziłam. Może to dlatego, że 'górę' mam bardzo słabą...
Przysiad zdecydowanie idzie mi ciężko. Ostatni z każdej serii robię z lękiem, że chyba zemdleję, albo trachnie mi jakieś ścięgno... (ale to raczej info z głowy, a nie z ciała)
Muszę się przyznać, że wczoraj zjadłam kopytka na kolację. Wiem, wiem, za takie coś powinnam chwycić za jedno czy dwa kopytka i z półobrotu pacnąć sobie nimi w twarz. Ale zjadłam. Łączy się z tym jednak pewna historia. Prawdziwa w dodatku.
W piątek postanowiłam pójść na mój ukochany gdyński rynek. Tam zawsze kupuję mięsiwa i warzywa. Na upatrzonym stoisku kupuję kurczaki i indyki. W zasadzie kupuję tam tylko dlatego, że zawsze jest tam kolejka, a o 12 nie można już dostać pierśników. Taki owczy pęd trochę. Wszelkie krówki i świnki kupuję w boxie, gdzie nad rozpłataną świnką stoi pan z tasakiem i na życzenie wykrawa z niej to i owo. Mięsko od nich zawsze jeszcze ocieka krwią, gdy je wyjmuję w domu. Lubię takie hardcore'owe klimaty.
No i rybkę też zawsze kupuję w jednym miejscu. Raz jakiś klient zapytał się ich o rybę, której tego dnia nie mieli. Usłyszałam odpowiedź: nie mamy dzisiaj bo nie wypływaliśmy. Był straszny wiatr, proszę zapytać pojutrze.
Czy to nie super klimat kupować produkty nie od pośredników, tylko od bezpośrednich zbieraczy, łowców, myśliwych, rybaków etc?
Oczyma wyobraźni widzę jak sprzedawca ryb wraz z żoną płyną przez morza i oceany, w mrozie, w jakimś starym kutrze i łowią dla mnie te wszystkie dorsze i łososie...
W dzisiejszych czasach jest tylu pośredników, że nie mamy zielonego pojęcia komu płacimy i za co. Nawet jeśli produkt ma znaczek 'fair trade', czy inne zapewnienia.
Wracając do tematu... Byłam na rynku zrobić zakupy. Myślałam sobie - niech mnie kule biją, będę dzisiaj miała taką czystą michę, że hej! Z dumą patrzałam na piersi z kurczaka, udka, cielęcinę i mielone wieprzowe. Pełna dumy wsiadłam w pociąg i pojechałam do domu. Wpakowałam wszystko beztrosko do lodówki z myślą, że odpocznę trochę i wieczorem to wszystko poporcjuję. Na ostatni posiłek tego dnia postanowiłam, że zjem łososia i fasolkę szparagową. Obcięłam fasolce końcóweczki, wymyłam, dałam do garnka. Sięgam po łososia..... a tu nie ma! Nie ma mojej siatki z rybami! Naprawdę, z dzikim skowytem przeszukiwałam centymetr po centymetrze mojego mieszkania. I nic! Zostawiłam siatkę w sklepie! Z bólu i oszołomienia zjadłam... kopytka.
Ta historia ma happy end, dzisiaj pojechałam na rynek i odebrałam moją zgubę. Czekała na mnie w lodówce u pana od rybek.
To tyle na dziś. Jutro wieczorem wkleję jedzenie, a pojutrze wyniki kolejnego treningu.