2 na 1 po łódzku

W łódzkiej Manufakturze rządzili bandyci

Dwóch podpitych bandziorów demolowało w nocy z soboty na niedzielę hiszpańską restaurację "Costa del Mar", której współwłaścicielem jest Piotr Grąbkowski, saksofonista Blue Cafe. Zaczepiali gości, wyzywali kelnerów, przewracali stoliki, tłukli wazony i... wystraszyli interweniujących ochroniarzy, a jednemu z nich wyjęli nawet broń z kabury! Zadyma trwała blisko godzinę - relacjonuje "Express Ilustrowany".

Zaczęło się kilka minut po północy. Do lokalu weszli dwaj nietrzeźwi mężczyźni. Zażyczyli sobie frytek i hamburgerów. Kelnerzy grzecznie ich poinformowali, że posiłki wydają do godz. 23, a lokal za chwilę będzie zamknięty. To rozsierdziło napastników. Weszli na piętro restauracji i tam wszczęli awanturę.

- Przeklinali, zaczepiali gości, straszyli ich - mówi Piotr Grąbkowski, współwłaściciel restauracji. - Wezwaliśmy ochronę Manufaktury, której płacimy miesięcznie niemałe pieniądze za czuwanie nad bezpieczeństwem gości. Jednak ochroniarze mikrej postury przestraszyli się awanturników i zamiast ich wyrzucić, sami wyszli popychani i obrzucani wyzwiskami. Całe zajście zarejestrowały kamery. Doskonale widać, jak napastnicy miotają się na piętrze i atakują ochroniarzy, którzy po chwili... uciekają z restauracji.

Ich postawa tylko dodaje awanturnikom animuszu. W powietrzu fruwają krzesła, stoliki. Po ok. 15 minutach przybywa drugi oddział ochroniarzy. Tym razem to rośli panowie. Jednak i oni nie mogą sobie dać rady z dwoma podpitymi typkami. Jednego zrzucają ze schodów, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia. Napastnik wstaje i ponownie próbuje wejść na piętro. Dochodzi do szarpaniny. Dwóch ochroniarzy nieudolnie używając m.in. pałki typu tonfa walczy z jednym facetem. Napastnik wyjmuje z kabury ochroniarza broń, która na szczęście ląduje na podłodze. W końcu ochroniarze wyprowadzają napastników przed lokal. Tam znów dochodzi do przepychanki.

- Zamknąłem restaurację od wewnątrz i przeprosiłem klientów - dodaje Piotr Grąbkowski. - Czekaliśmy jeszcze jakiś czas, by na zewnątrz się uspokoiło. Dopiero wtedy moi goście mogli wyjść. Ale najciekawsza była reakcja ochroniarza, który stwierdził, że lepiej nie wzywać policji, bo napastnicy mogą się później zemścić. Ręce mi opadły. Skoro w Manufakturze fachowcy od ochrony mają takie podejście do chuliganów i bandytów, to chyba całkowicie pomylili zawody. Joanna Delbar, rzecznik Manufaktury nie chciała komentować zaistniałej sytuacji - dodaje "Express Ilustrowany".

(PAP)

ehehe, od razu widac, ze walka 1 na 2 to sciema i nie ma prawa wyjśc.

Temat się rozmywa. Dość było już w dziale tłumaczenia co i jak jeśli chodzi o ulicę. Zamykam. Jak ktoś będzie miał coś wartościowego do dodania, to dać mi znać na PRIV - odblokuję.

Rzeczywiscie ciekawe spojrzenie na walke 2 vs 1:)

A ta ochrona to porazka, ciekaw jestem jakim powazaniem ogolnie cieszy sie ta firma (jako, ze sam jej nie znam)-czy to po prostu cala firma wykazuje taki profesjonalizm, czy tez wlasciciel restauracji mial wybitnego pecha trafiajac na takie ekipy interwencyjne.

To byli czlonkowie lodzkiej mafii.

Tak to jest jak sie tnie koszta i zatrudnia sie supermarketowa bramke

No to opowiem Wam historię - możliwą chyba tylko w Polsce...

Tytuł: zalegalizowany haracz.

Jak zalegalizować haracz? Założyć agencję ochrony! W Starym Rynku pewnego miasta otwiera się nowy lokal. Drugiego dnia po otwarciu w godzinach ppołudniowych do lokalu przybywa pewien rosły, łysy pan w garniturze i mówi:
-Dzień dobry, jestem przedstawicielem agencji ochrony X. Jesteśmy zainteresowani państwa lokalem.
Na co właściciel odpowiada:
-Dziękuję, nie potrzebujemy ochrony. Prowadzimy malutki rodzinny interesik, nastawiamy się na raczej zamożniejsza klientelę z tzw. "wyższych warstw społecznych".
-A może jednak?
-Może jednak nie.

Ten sam pan wraca do samochodu marki BMW, gdzie przebiera się z garnituru w dres. Z samochodu tego wychodzi razem z czterema kolegami, równymi mu posturą, jak i ogólną aparycją. Wszyscy w rękach dzierżą kije bejsbolowe. Udają się do odwiedzonego wczesniej lokalu, gdzie dokonują tzw. rozpierduchy. Po udanej, aczkolwiek krótkiej, zabawie wracają do swojego samochodu, gdzie jeden z nich zamienia markowy dres na mniej markowy garnitur. Ponownie nawiedza wcześniejszy lokal i mówi:
-Oj, widzę, że nieszczęście państwa spotkało. Trzeba jednak było podpisać z nami umowę na ochronę. Na szczęście coś mnie tknęło i postanowiłem do państwa wrócić, więc teraz możemy tę umowę podpisać i gwarantuję, że kolejnego nieszczęścia nie będzie.
-Proszę siadać, wyjąć umowę. Może napije się pan kawy? - pyta szef.

Tak oto kolejny lokal płaci zalegalizowany haracz w postaci "opłaty za ochronę".

Jednakże humoru ciąg dalszy - aby zredukować koszty, ochrona najczęściej ogranicza się do naklejki na szybie z logo "firmy", co by miejscowe bandziory wiedziały "kto tu rządzi". Gdyby jednak trafili się jacyś "obcy", podchmieleni awanturnicy albo najzwyczajniej niezaznajomieni z szeroko rozumianym "miastem" - istnieją patrole interwencyjne. Żeby jednak znowu nie pójść w koszta - właściciel takiej firmy zatrudnia emerytów, rencistów - i w ten sposób twory zakład pracy chronionej, a co za tym idzie ma ulgi podatkowe i nie płaci ZUSu.

Podsumowując:
-legalne dochody w postci opłaty "abonamentowej" za logo firmy na szybie;
-ograniczenie zatrudnienia - w końcu samo logo działa jak odstraszacz
-zatrudnianie emerytów i rencistów - stworzenie zakładu pracy chronionej;
-ulgi podatkowe;
-zwolnienie z ZUSu.
Czysty zysk!!!



Miałem okazję pracować na bramce w lokalu zmuszonym do takich praktyk, więc wiem, jak to działa. Zatrudniony byłem niby do obserwowania czy klienci z własnymi procentami nie wchodzą, jednak w praktyce była to bramka. Właściciel był na tyle mądry, żeby nie liczyć na magiczną moc naklejki na szybie, zawrotną szybkość grup interwencyjnych ani też ich ponadprzeciętną skuteczność w działaniu.

Pozdrawiam!

Tez znam takie ladne miasto, w ktorm na podobnych zasadach dziala dosc znana firma, jednak nie zawsze grupy interwencyjne to emeryci, mozna tez sie naciac na stado koksow, choc glowne zalozenie i tak jest takie, naklejka odstrasza.

...ciekawe czy Wilk, jesli pisal o konkretnym miescie to czy pisal o tym samym co ja

i ja znam miasto, w którym takie rzeczy jak siwy brzuchaty ochroniarz, co ledwie po schodach wchodzi, widzuję na codzień.

A i u nas widuje się, w "chronionych" miejscach, emerytów-ochroniarzy, którzy wyglądają jakby mieli zaraz zejść z tego świata. Taki pan najczęściej ugina się już pod ciężarem przytroczonej do pasa krótkofalówki... co jeszcze można zrozumieć-ale gdy zobaczyłem raz takiego właśnie staruszka z tonfą przy boku, to przez dwadzieścia minut nie mogłem powstrzymać napadu wesołości

Michal, chodziło mi o miasto, w którym obaj zaczęliśmy trenować SW...

edit: a ta firma zaczyna się na literę "C"

Zmieniony przez - wilk80 w dniu 2006-09-25 18:17:38

CBA?

W moim mieście przed klubem była awantura bo ktoś chciał wejść bez wejściówki. Ale atmosfera była daleka od rękoczynów czy niszczenia mienia. Wezwany został patrol ochrony z 2 dziadkami. Nawet nikt ich nie widział że przyjechali i jeden znich sieknął chłopaka,który stał tyłem tonfą w dyńkę, czym oczywiście złamał prawo, a kolesia posłał na tydzień do szpitala.