Przez okres koniec liceum - studia (19-23lat) pracowałem na nockach, a w trakcie dnia chodziłem na zajęcia. Na weekendach standardowe życie studenckie - imprezy do oporu. I tak to się żyło, spałem wtedy kiedy mogłem, godzinę tu, dwie tam, przed pracą z 3-4h i tak przez cały tydzień. Mniej więcej żyłem tak 5 lat i chyba tylko przed poważnymi problemami uratował mnie ruch w pracy (magazynier w kurierce). Kiedy zorientowałem się że jest ze mną źle zacząłem naprawiać błędy. Jako pierwsze było zrezygnowanie z nocek - blisko rok czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do spania w nocy, początkowo nie byłem w stanie przespać nawet 5h niezależnie jak śpiący byłem, zazwyczaj od 3 oczy jak 5 zł i patrzyłem się w sufit. Kiedy udało mi się to ogarnąć (jako że zdrowy sen to podstawa) zabrałem się za żywienie. I tutaj przechodzę powoli do meritum - w trakcie tamtego idiotycznego życia potrafiłem nie zjeść nic przez nawet 2 dni, opierając swój dzień na dużej (7-9 kubków) ilości kawy i papierosach. Z reguły moje posiłki były ograniczone do zupek chińskich, tostów, kebabów, czasem na weekendach zdarzało się zrobić normalnego kurczaka z warzywami. Efekty ? Nadwaga, fatalne samopoczucie i inne wszystkie możliwe urojenia psychiczne z tego wynikające.
Od dłuższego czasu jest poprawa - jem 4 posiłki dziennie o względnie tych samych porach (+/- 1.5h), nie jem słodyczy (rachunek od dentysty mnie oduczył:), dobieram posiłki w myśl ogólnych (mam nadzieję) zdrowych założeń: 1 i 2 śniadanie z większą ilością węgli, obiad treściwy, kolacja symboliczna, lekkostrawna. Uważam na przetworzone produkty, staram się zwracać uwagę (choć nie zawsze i się do tego przyznaję) na indeksy glikemiczne. Problemem jest natomiast ilość tego wszystkiego. Wg kalkulatora podanego na forum powinienem w tym momencie spożywać ok. 4113 kcal. Nie potrafię zjeść nawet 3000 - próbowałem i zawsze kończyło się to zwrotem. Mało tego, zdarza się dalej, że potrafię przez cały dzień nic nie zjeść (na szczęście są to sytuację jednostkowe). Co jest, przynajmniej dla mnie, dziwne to nie jestem zmęczony, ospały. Zawsze mam dużo energii, brak problemów z trawieniem czy po treningu też nie trzymają mnie zakwasy więcej niż dzień (choć nie wiem czy to wyznacznik czegokolwiek).
Moje pytanie brzmi: Czy jest możliwe, aby dość długim czasie fatalnego trybu życia, organizm niejako "przyzwyczaił" się do dramatycznie niskiego zapotrzebowania kalorycznego ? Czy po ponad roku nie powinien on się już poprawiać? Nie robiłem nigdy specjalnie szczegółowych badań hormonalnych, ostatnio tylko przy okazji tomografii miałem robione tsh i wyszło idealnie na środku. Czy jest to powód do przebadania się czy jednak można by to uratować dietą?