problem pewnie jak wielu innych, ale może takie sprawy należy rozpatrywać indywidualnie? Otóż - ćwiczę, dieta - nie chudnę!!
Jestem kobietą, mam 25 lat, 176/64. Chciałbym schudnąć do 57/58 kg. Z pewnością coś robię źle, ale co?
Ćwiczę 5-6 razy w tygodniu. Chodzę na fitness podczas którego myślę, że spalam dużo kalorii (ok.600-700) i przeplatam te aeroby (chyba tak się to nazywa?) tzw. magic bar, czyli ćwiczenia z obciążeniem. Na tym nie pocę się wcale, ale podobno powinno się łączyć ćwiczenia aerobowe i z obciążeniem. Owszem, zauważyłam, że sylwetka delikatnie mi się podrzeźbiła, ale chyba i tak za mało jak na tyle ile chodzę. Jest to taka uproszczona siłownia dla kobiet. Nie ćwiczy się jednej partii w wybrany dzień tylko wszystko na raz podczas jednych zajęć. Podkreślam od razu w tym miejscu, że nie jest moim celem rozbudowa mięśni w tym momencie, a schudnięcie.
Podobno dieta to 80% sukcesu. Oto jak wygląda mój przykładowy dzień jeśli chodzi o jedzenie:
- śniadanie - 3 kromeczki chleba pytlowego z pastą jajeczną
- przekąska - jakiś owoc + kilka nerkowców
- obiad - krem z czerwonej soczewicy
- po ćwiczeniach robię sobie koktajl z jogurtu naturalnego, banana i kiwi
Powyżej to tylko przykład, lubię różnorodność. Czasem na śniadanie owsianka z bananem, a na obiad filet, kasza jaglana i brokuły. To tylko przykłady.
Wychodzą 4 posiłki dziennie.
Zrezygnowałam z ze słodzenia gorący napojów. Rano kawa z mlekiem, ale też nie zawsze. W ciągu dnia pije zieloną herbatę lub wodę z cytryną. Słodyczy raczej nie spożywam, to nie jest mój problem, bo mnie nigdy nie ciągnęło do słodkiego. Węglowodany pochodzą głównie z owoców.
W moim klubie fitness mówią, że za mało jem. Inni mówią, że za dużo. Jeszcze inni, że za dużo owoców. Czy macie jakiś pomysł dlaczego nie chudnę? Nie tylko waga się nie rusza, obwody w cm także nie. Noszę codziennie pojemniki z jedzeniem, chodzę ćwiczyć czy świeci słońce czy pada deszcz. Co robię źle?
Z góry dziękuje za pomoc :)