Nazywam się Czarek
(kochamy cię Czarek)
Nie bylem lubiany w klasie. Byłem inteligentniejszy, bardziej opanowany i przewidywałem zachowania swoich rówieśników na tydzień w przód, a takie cech nie bywają pupularne. Dziewczyna żeby się ze mną umówić na mieście bez obciachu, przebierała się za jehówkę, łatwo nie było.
Ratunkiem okazał się sport. Codzienny karkołomny trening, walka z samym sobą, upór i samozaparcie, sprawiły, że czymś wreszcie zacząłem impnować i powoli stawałem się normalny. Przestałem zastanawiac się dlaczego na świecie są wojny i czy prawda ma charakter uniwersalny, a bardzie skupiłem się na przedramionach i najszerszym.
To były moje najlepsze lata - imprezy, wypady z bandziorką, wspólne skoki na bandżi i dziewczyny... które chcą się załapać umawiały się za mną nawet parami.
Pewnego dnia na siłowni koleś podszedł do mnie jak wracałem z kibla. Stał w cieniu, więc nie widziałem jego twarzy, ale mówił z czeskim akcentem i wyciągnął puszkę kreatyny (teraz wiem, że musiał też trafić na Faftaka). Ta pierwsz puszka była za darmo - musiałem tylko przeprosić za interwncję w '68 i obiecać, że zjem całą bez przerywania cyklu.
Po miesiącu gość miał mnie już w ręku. Pierwszy trening bez krety szedł oprnie jak internet przez dialer,
spadek siły, wiary w siebie. Ludzie wyczuwają słabość od razu, kiedy usłyszałem
"Czarek Ty znikasz", zrozumiałem, że jestem skazany na suple do końca zasranego życia. Kiedyś mogłem być kimś, projektować samoloty, albo opakowania do ketchupu, poznawać Egipt, jeździć na szkolenia integracyjne i zastanawiac się jaką kostkę położyć przed domem, ale nie - zostałem płytkim, małomiasteczkowym pakerem, biegającym między lustrem a michą kurczaka, siędzącym na sfd i skazanym na takich jak ja (z tym, że ja mam lepszy najszerszy). Dobra, może być. Daj tą kreatynę. To mój wybór.
Człowiek co sprzedawał te suple miał mięsień zamiast serca. Najpierw podnosił mi cenę, a kiedy skończyła się kasa kazał "odpracowywać". Robiłem - dopóki stawiałem mu chatę i woziłem go rikszą, to było jeszcze ok, ale jak wpadł na to, że będę robił w czeskim cyrku za jakiegoś klauna, to poczułem, że osiągnąłem dno. Najgorszy był dzień występów w rodzinnym miasteczku...
Wciąż jakoś płynę, ale lód nade mną twardnieje. Teraz już wiem, że każdy ma takiego "czecha" na swojej drodze i że jest moment, gdy możemy jeszcze swym życiem pokierować, później jest już tylko to o czym cały czas chcę tu Wam powiedzieć... Własciwie to zapomniałem co. Zaczyna mnie łeb boleć i muszę coś łyknąć, bo czuję, że masa spada od tego ględzenia. To chyba tyle, nie zawracajcie sobie mną głowy.
Zmieniony przez - Murban w dniu 2012-10-18 19:38:45