Cześć,
to mój pierwszy wpis na Forum, pomyślałem, że wątek ciekawy i mnie dotyczy, więc dodam coś od siebie.
Mam 41 lat, z siłownią zetknąłem się w wieku 21 lat (wcześniej całe życie inne sporty - za dzieciaka gimnastyka sportowa, półwyczynowo tenis stołowy, 3 lata ostro karate, ze 2 lata ostro kolarstwo górskie), po 2 latach masa szczupłego ciała (61kg, 171cm) wzrosła bez otłuszczenia do 77kg (42cm/biceps/łydka, 63 udo) i to była wówczas życiowa forma. Ale znienacka zamknęli moją ulubioną siłownię + zdarzenia losowe + przetrenowanie/zastój i...17 lat przerwy od treningu oporowego (aktywność cały czas jednak, forma wydolnościowa dobra, dość systematycznie pompki, ale to wszystko). Masa zatrzymała się w okolicach 66kg. Ze względu na spokojny tryb życia i nieeksploatującą pracę (nauczyciel/tłumacz) w końcu pojawiły się pierwsze niepokojące oznaki - zalewający się dół brzucha i boczki. A że nie lubię biegać i na rowerze pykam już tylko rekreacyjnie, końcem sierpnia 2013 wróciłem na siłownię.
I teraz najciekawsze - w wielu aspektach jest nawet lepiej, niż tuż po dwudziestce!
Na początku myślałem o dołożeniu 5kg mięśnia i to bez specjalistycznej suplementacji (w "pierwszym okresie", czyli po 20-ce wcinałem odżywki białkowe, aż mi się uszy trzęsły). Miało być tylko to, co "naturalne" - mięso, makaron, nabiał. I tym sposobem, ku własnemu zdumieniu, w następne 10 miesięcy ostrych treningów (co drugi dzień, pełna systematyka) przybrałem 11kg. Niestety, dół brzucha (dolny rząd kaloryfera) i boczki zostały, pomyślałem jednak, że zrzucę to na wakacjach. Pojechałem na wyprawę w Himalaje, po której spadłem 6kg - a ten cholerny tłuszcz spadł może w połowie!! To jest więc niefajne w tym wieku, kiedyś miałem pełną kontrolę nad rzeźbą, teraz - nie wiem, jak to będzie, na razie się tym nie zajmuję, zobaczymy.
Fajniejsze są jednak efekty siłowe.
Przed zeszłymi wakacjami pociągnąłem w martwym 180kg i zobaczyłem światełko w tunelu na wyrównanie wcześniejszej życiówki (195kg). Po powrocie zabrałem się do odrabiania strat: po kolejnych 6 miesiącach dobiłem do 79kg i pociągnąłem (wcześniej niewiarygodne dla mnie) 230kg. I wciąż czuję miejsce na postępy! W międzyczasie włączyłem jednak BCAA (15g w dzień trenngowy, 5g przed śniadaniem w nietreningowy) i zrobiłem 1 sesję kreatyny (co dziwne - w góre poszło wszystko, oprócz martwego...), dbam też o elektrolity (na treningu wypijam ok. 15l wody). Poza tym dieta "naturalna",
trening co 2 dni, sesje ok. 1h20min (split na 2, czyli dzień1 jedna "połowa ciała", a dzień2 - druga; tym sposobem każda partia jest trenowana co 4 dni, a żeby się wyrobić w czasie często robię superserie). Trochę mnie już ten system zajeżdża (ciężar robi swoje), ale póki działa - nie zmieniam, zwłaszcza że cieszy mnie tylko prawdziwy HIT i luźniejsze treningi robię tylko wtedy, gdy nie zdążę się zregenerować. W planie jest dojście do 82kg i próba podrzeźbienia (do pełnego kaloryfera). Może się uda...
Jakie wnioski płyną dla mnie z tej 20-letniej perspektywy? Przede wszystkim dużo lepiej "ćwiczę głową" - kiedyś brakowało konstruktywnej refleksji, bez której łatwo o zastój. Poza tym czuje dziwną twardość organizmu przy dużych obciążeniach. I dość szybkie wzrosty masy (w porównaniu między tym, co kiedyś, a teraz). Oraz oczywiście czysta siła - rekordy pobijałem przy mniejszej masie ciała, niż kiedyś. Wygląd - porównywalny z tym, co kiedyś, pomijając oczywiście zmarszczki na mordzie i łysinę (ten tłuszcz na brzuchu to chyba tylko bieganiem usunę...).
Co na minus? Na pewno mniejsza elastyczność, na szczęście bóle w łokciach i nadgarstkach minęły (przez pierwszy rok zwłaszcza łokcie musiałem oszczędzać), ale jednak czuję się trochę zesztywniały (zmienił się chód na "cięższy", i to nie tylko od zmiany w proporcjach ciała, ale praktycznie zero aerobów też daje znać o sobie - wciąż raz w miesiącu idziemy stałą ekipą na 2 dni w góry i z lidera zostaję powoli ogonem, a już na pewno nie chce mi się gonić z plecakiem).
Poza tym - nie łapię zadyszek tak, jak kiedyś i ogólnie wytrzymałościowo jest lepiej, a w lecie mimo podwyższonej masy nie pocę się nadmiernie (w dawnym "szczycie formy" nie szło wytrzymać na upale). Wyniki badań krwi w normie.
Tak że na swoim przykładzie powiem jedno - po 40-ce wciąż można.