Sądziłem, panowie, że zgodziliście się nie jechać po innych stylach, więc darujcie może już. Nie ma o co się czepiać. Kwestia skuteczności poszczególnych - każdy ma swoje zdanie, każdy z nas jest mniej lub bardziej zapatrzony w to, co sam robi, i uważa najczęściej (co jest zupełnie normalne), że to on właśnie ma rację, a nie inni.
Co do popularności - TKD istnieje już bardzo długo na polskim "rynku" sztuk walki, ma już swoich wielu zwolenników ("stałych klientów"), lecz pojawiają sie nowi gracze (sztuki), agresywnie walczące na tym rynku. Wielu "klientów" nowych przyciąga silnie rozwijające się np.
bjj, mt, czy też km. Są też obiekty schodzące ze sceny, które niegdyś były popularne, teraz ledwo egzystują (np. niestety - box, trochę judo). To przecież normalna kolej rzeczy dziejąca się na typowym rynku (na dowlonym rynku, w zależności od udziału w nim, fazy doswiadczeń na nim, istnieją - "zagadkowe dzieci" - początek, dopiero sie pojawiły, nie wiadomo, co z nich wyrośnie, "gwiazdy" - mówi samo za siebie, lecz nie wiadomo, co z nimi będzie dalej, "dojne krowy" - ugruntowana opinia na rynku, "psy" - schyłek, tylko egzystują). Są to rzeczy dawno zauważone przez ekonomistów, i takie po prostu są zasady rynku. Opadające szczęki, wzruszanie ramionami - tego nie zmienią. Można tylko wprowadzać działania, by to zmienić. Z ekonomicznego punktu widzenie - trzeba przyciagać do siebie nowych ludzi (promocja, relkama), odbierać klientów innym (sztukom), wtedy osiągnie się cel (powiększenie udziału w rynku).
Teraz tylko sie zastanawiam, czy "rynek" sztuki walki to akurat dziedzina, w której powinno się za wszelką cenę dążyć do przejęcia całości rynku? Odbierając innym ćwiczących? Stosując przy tym cały arsenał, niekoniecznie etycznych środków? A może za dużo piwa wczoraj wypiłem i jeszcze mnie trzyma?
Pzdr. i przepr. za te wypociny.