Jestem tu nowa. Interesuję się dietetyką z przyczyn zdrowotnych. Odkąd pamiętam, większość życia miałam lekką nadwagę. W pewnym momencie powiedziałam sobie: dość. Zaczęłam dużo czytać i jakąś wiedzę na ten temat już posiadam. Mam jednak taki problem, z którym nie umiem sobie do końca dać rady i chciałabym się zwrócić do Was, szczególnie do tych bardziej doświadczonych, które również interesujecie się tą tematyką.
Otóż udało mi się schudnąć za pomocą zdrowej diety i codziennych (krótkich, ale…) ćwiczeń 12 kg w ciągu ostatnich czterech miesięcy. Przy wzroście 168 ważyłam 71, teraz mam 59 kg.
Moja dieta polegała i wciąż polega na zupełnym wyeliminowaniu tłuszczów zwierzęcych (i generalnie ograniczeniu wszelkich tłuszczy, poza oliwą z oliwek i naturalnymi zawartymi w ziarnach czy warzywach), cukru, produktów mącznych, przetworzonych, i tych zasad trzymałam się z wszystkimi żelaznymi konsekwencjami.
Do niedawna mój system opierał się mimo rad dietetyków raczej na dwóch dużych posiłkach - śniadaniu bez którego nie mogę żyć ;) oraz obiadku warzywno-białkowym. Po prostu widziałam, że ten system dobrze się u mnie sprawdza. Rzadko coś podjadałam pomiędzy posiłkami i po. Teraz optuję za 5-6 małymi posiłkami, ale musiałam do tego dojrzeć ;)
Poza tym muszę się przyznać, że zachęcona szybkimi efektami przeżyłam krótki romans z doktorem Dukanem półtora miesiąca temu, ale po dwóch tygodniach II fazy wróciłam po rozum do głowy i włączyłam owoce i zdrowe węgle (ziarna, orzechy) do diety, pomimo czego schudłam jeszcze w szybkim tempie 4 kg (na Dukanie miałam zastój, po przejściu na racjonalne, zdrowe żywienie ruszyłam z chudnięciem dalej…).
Osiągnęłam wymarzone 60, a nawet lepiej - bo waham się w zależności od różnych czynników do 58.
I teraz na czym polega mój problem...
Panicznie boję się efektu jo-jo, więc postanowiłam na najbliższy czas stabilizowania się metabolizmu (6 najbliższych miesięcy), a kto wie, może i na całe życie?, nadal trzymać się moich zasad: unikania niezdrowych tłuszczy, mąki, cukru, przetworzonych produktów, i tak dalej. Zaczęłam liczyć kalorie, żeby powoli zwiększać ilość jedzenia. I zobaczyłam, że ze strachu przed jojem moje dzienne spożycie kalorii jest bardzo małe. I wtedy wyczytałam o zjawisku spowolnionego metabolizmu, który właściwie nie dość, że blokuje dalsze chudnięcie (nie mam nic przeciwko zrzuceniu jeszcze 2,3 kg) to w dodatku jest dużym problemem w powrocie do normalności.
I o to moje pytanie - jak uniknąć efektu jojo (błagam… bardzo się go boję), a jednocześnie nie dopuścić do spowolnienia metabolizmu i go rozruszać?
Najlepsze jest to, że wydaje mi się, że jem dużo, ale kiedy podliczę kalorie, czasem przeraża mnie fakt, że jest ich mniej niż 1000 - w porywach do około 1200, kiedy się baaardzo baaardzo najem.
A moja dieta teraz wygląda mniej więcej tak:
Śniadania jem bardziej białkowo-węglowodanowe (głównie otręby, różnego rodzaju ziarna, orzechy, czasem placki dukanowe, plus jakieś białko - mleko, twarożek, jogurt, często robię z tego musli, plus obowiązkowo jakieś warzywo). Drugie śniadanie - owoc nie za słodki, najczęściej jest to jabłko, gruszka.
Obiad - głównie warzywa surowe lub duszone plus jakieś mięsko drobiowe lub rybka typu łosoś czy dorsz. Z kolacji do niedawna całkiem rezygnowałam, teraz zmądrzałam i jem białkowo-warzywną…
Dziś zjadłam musli z otrębów, siemienia lnianego i migdałów z mlekiem na śniadanie, potem jabłko, na obiad bardzo chudą zupkę na warzywach i koncentracie z kiszonych ogórków z odrobiną jogurtu 0%... I na zajęciach o godzinie 16tej, po wypiciu szklanki coli light nie dość, że nagle bardzo źle się poczułam na żołądek i jelita (przelewanie, wzdęcia), to jeszcze czułam, że autentycznie mi słabo - wyszłam z wykładu i kupiłam w pierwszym lepszym sklepie orzechy włoskie. Po chwili wszystko wróciło do normy. Wróciłam do domu i zjadłam kromkę chleba delight wzbogaconego błonnikiem z polędwicą i pomidorem, a właściwie wmusiłam ją w siebie (generalnie nie jem chleba), choć cały czas zastanawiałam się nad ilością węgli, które pochłaniam (zwykle nie jem węgli o tej porze…).
Zaniepokojona tym faktem postanowiłam napisać do Was. Mam prośbę o ocenienie mojej diety i wykazanie błędów, a także ocenę, czy jem rzeczywiście bardzo mało, i co robić, żeby jeść więcej a nie utyć…
Pozdrawiam serdecznie i z góry dzięki za wszelkie słowa konstruktywnej krytyki…
Kasia
When there is a hill to climb, don't think that waiting will make it smaller ...