SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

Tomasz Majewski - Sylwetka

temat działu:

Inne dyscypliny

słowa kluczowe: , ,

Ilość wyświetleń tematu: 29957

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 1 Napisanych postów 460 Wiek 32 lat Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 10353
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084
W pierwszym dniu 13. halowych mistrzostw świata w lekkiej atletyce w stolicy Kataru - Dausze wystąpiło w eliminacjach jedenaścioro reprezentantów Polski. Siedmioro z nich będzie kontynuować rywalizację. Organizatorzy zaliczyli już sporo wpadek.

Tomasz Majewski
po czwartkowej próbie pchania kuli w głównej hali ocenił, że koło jest tępe. Jego opinię potwierdzili inni zawodnicy i ... przystąpili do pracy wraz ze swymi trenerami. Starli tępą powierzchnię papierem ściernym.

W piątek Annę Rogowską najbardziej zaskoczyło to, że 18 zawodniczek, które startowały w eliminacjach, dostało tylko 65 minut na rozgrzewkę na skoczni o tyczce. Do tego co chwilę im przerywano, gdyż toczyły się kwalifikacje skoku wzwyż.

"Zostały nam w sumie trzy kwadranse, w ciągu których zdążyłam zrobić zaledwie dwa elementy. Nie miałam szans odpowiednio przygotować sobie rozbiegu; musiałam go skrócić, stąd błąd na pierwszej wysokości. Ale druga próba na 4,45, przed którą odsunęłam rozbieg o 30 centymetrów, była już dobra. To wystarczyło, żeby awansować do finału" - powiedziała mistrzyni świata, która na swój pierwszy skok w konkursie czekała aż półtorej godziny.

Tyczkarze też narzekali. Przed próbą Łukasza Michalskiego na 5,60, organizatorom przydarzyła się kolejna wpadka. Po skoku Australijczyka Steve'a Hookera zepsuły się stojaki. Przez kilkanaście minut próbowano coś z tym zrobić, ale ostatecznie zdecydowano się na zakładanie poprzeczki specjalnymi widełkami. Polak musiał czekać kwadrans na rozbiegu.

"Pech, że przydarzyło się to akurat przed moim skokiem. Ogólnie było spore zamieszanie, bo obok trwały konkursy trójskoku i skoku wzwyż. Wszyscy sobie przeszkadzali, ciężko było się skoncentrować" - wspomniał Michalski, który wystąpi w finale.

Problemy na bieżni w Aspire Dome miała Marika Popowicz. Bydgoszczanka biegła w drugiej serii eliminacyjnej na 60 m.

"Tuż przed startem wydawało mi się, że zawodniczka na sąsiednim torze poruszyła się i sądziłam, że sędzia odstrzeli falstart. Tak się jednak nie stało. Zostałam w blokach i nie miałam już szans, żeby odrobić stratę. Jestem na siebie zła, bo w ułamku sekundy podjęłam niewłaściwą decyzję, która zdecydowała o tak słabym występie. To była moja życiowa szansa. Jestem w formie, mogłam ustanowić tu rekord życiowy, znaleźć się w półfinale mistrzostw świata. A tu taka głupia sytuacja. Cóż, zapłaciłam frycowe" - mówiła zasmucona sprinterka.

Na ósmym torze, tuż obok Popowicz, w blokach uklękła niedoświadczona Malezyjka Norjannah Hafiszah Jamaludin, dla której był to pierwszy w życiu bieg na 60 m (na 100 m ma rekord 11,86). Rzeczywiście, poruszyła się, ale nie na tyle, by włączyć aparaturę sygnalizującą falstart. Ten moment zawahania kosztował mistrzynię Polski niemal pewny awans do półfinału.

W znacznie lepszym nastroju był Dominik Bochenek, który przebrnął przez eliminacje 60 m przez płotki. Biegł w tej samej serii co rekordzista świata na 110 m ppł Kubańczyk Dayron Robles. Jeden z rywali - Dhirendra Chaudhary z Nepalu - popełnił falstart.

"Żal mi go, bo przed wejściem na bieżnię sędziowie wykręcili mu kolce. Nie wiedział, że ma za długie" - wyjaśnił Bochenek.

Przed biegiem na 800 m Angelika Cichocka była bardzo zdenerwowana. "To moja pierwsza tak wielka impreza" - mówiła. Przydzielono jej trzeci tor, razem z Ukrainką Natalią Lupu (w tej serii startowało 7 zawodniczek). Halowa mistrzyni Polski na 800 i 1500 m ruszyła z animuszem, szybko schodząc z wirażu na wewnętrzny tor. Niestety, jak się później okazało, zbyt szybko. Według relacji jednego z sędziów, Cichocka przekroczyła linię toru jeszcze przed znacznikami i została zdyskwalifikowana. Zawodniczka była załamana, siedziała w korytarzu i płakała.

Prezes PZLA Jerzy Skucha i dyrektor sportowy Piotr Haczek próbowali walczyć o wycofanie dyskwalifikacji. "W tym chaosie organizacyjnym nie zrobiono zapisu wideo z tego fragmentu biegu" - mówił prezes. Decyzję podjęto więc tylko na podstawie informacji sędziego, który stał na wirażu.

Polacy dostali nowy dowód - nagranie wideo, które udostępnili Amerykanie. Jednak komisja odwoławcza postanowiła nie przeglądać tego zapisu i oparła się jedynie na relacji miejscowego sędziego.

moderator sprinterek

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084
Trzydzieści dziewięć medali zostało rozdanych drugiego dnia 13. halowych mistrzostw świata w lekkiej atletyce w Dausze. Żaden nie zawisł na szyi reprezentanta Polski. Najbliżej podium, bo na piątym miejscu, był kulomiot Tomasz Majewski (AZS AWF Warszawa).

Mistrz olimpijski z Pekinu rozpoczął konkurs znakomicie - o dziesięć centymetrów dalej pchnął kulę od własnego rekordu kraju pod dachem - 21,20. Nie zdołał tego wyniku poprawić w kolejnych próbach, a rywale okazali się tym razem lepsi od wicemistrza świata z Berlina.

Majewski nie ukrywał zawodu. "Poziom konkursu był kosmiczny. Zacząłem bardzo dobrze, pchnąłem tyle, ile miałem, a nawet ciut dalej. Okazało się, że rekord Polski nie wystarczył do medalu. Pokazałem w sobotę 105 procent swoich możliwości. Mogłem te próby wykonać trochę lepiej, ale było naprawdę ciężko" - skomentował podopieczny Henryka Olszewskiego.

Na ostateczne rozstrzygnięcia czekać trzeba było do ostatniej kolejki. Amerykanin Christian Cantwell zachował zimną krew i nie zmarnował ostatniej szansy. W ostatnim podejściu uzyskał odległość 21,83 i wywalczył po raz trzeci w karierze (poprzednio w 2004 i 2008 roku) tytuł halowego mistrza świata.

moderator sprinterek

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084
Rywal Majewskiego - "Potwór" uzależniony od adrenaliny

Mówią o nim "Potwór". Jest uzależniony od adrenaliny. jako dwulatek wygrał coś w rodzaju konkursu piękności. Wyrósł na wspaniałego kulomiota. Christian Cantwell, mistrz świata z Berlina z 2009 i wicemistrz olimpijski z Pekinu z 2008 roku to najgroźniejszy rywal Tomasza Majewskiego.

"Magazyn Sportowy": "Potwór, najsilniejszy kulomiot świata" – tak o panu mówią.

Christian Cantwell: Słyszałem to określenie. Budzi grozę, prawda?

- Prawda. I na stadionie wygląda pan groźnie, ale poza nim zupełnie nie.

- Bo ja jestem miłym, spokojnym, może nawet zabawnym gościem. Proszę zapytać Tomka Majewskiego, on mnie zna.

- Majewski też mówi, że siłowo przerasta pan innych kulomiotów. Czyli jednak "Potwór"?

- Muszę powiedzieć, że tak. Lubię dźwigać ciężary, lubię zajęcia w siłowni. Nie wiem, czy pan mi uwierzy, ale jako nastolatek byłem o wiele mniejszy i słabszy.

- Co dokładnie znaczy "o wiele"?

- Kiedy miałem 19 lat, ważyłem o 100 funtów mniej (45 kg – przyp. red.). Zrobiłem się duży i silny dzięki siłowni. Nie ćwiczę tylko po to, by pchać dalej kulą. Kiedy zakończę karierę, nadal będę dźwigać ciężary, bo sprawia mi to przyjemność. Wielu lekkoatletów odpuszcza ciężkie siłowe treningi przed zawodami. Ja tego nie robię, ćwiczę z maksymalnymi obciążeniami nawet kilka dni przed ważnym startem. Niektórzy dla rozrywki grają w karty, niektórzy kupują drogie samochody i nimi wariują. Ja podnoszę żelastwo.

- Lubi pan też hazard. Rozmawiałem z kilkoma kulomiotami i powiedzieli, że o wszystko pan się zakłada. Słyszałem nawet historię, że zakłada się pan o to, kto zje więcej popcornu.

- Przyjaciele zwrócili mi kiedyś uwagę, że wszystko obracam w rywalizację. Długo nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale potem kilka razy złapałem się na tym, że jednak mają rację. Potrzebuję adrenaliny.

- Aż tak, żeby z jedzenia popcornu robić zawody?

- Z tym popcornem to przesada, nie jestem tak stuknięty. Ale przyznaję, że uzależniłem się od adrenaliny. Nie mam pojęcia, skąd się to wzięło. Może stąd, że od zawsze chciałem więcej, chciałem być lepszy. Nie pochodzę z bogatej rodziny, ojciec był kierowcą ciężarówki. Wychowywałem się z myślą, że sukces osiągnę tylko wtedy, kiedy ciężko na niego zapracuję.

- Wyczytałem, że kiedy miał pan dwa latka, wygrał konkurs "Little Mr. Wal-Mart". Co to znaczy, w czym był pan najlepszy?

- Rodzice zabierają swoje małe dzieci na konkurs... No właśnie, nie wiem, jak to wytłumaczyć. To coś przypominającego konkurs piękności...

- Konkurs piękności? Ale Majewski się uśmieje...

- Powinien zobaczyć jeszcze zdjęcie, które zrobiła wtedy moja mama. Ale to nie był konkurs piękności, tylko coś w tym rodzaju. Nie wiem, co musiałem tam robić. Mama mówi, że wskazywałem jakieś przedmioty i ludzi, a ci ludzie śmiali się i bili mi brawo. To wystarczyło, żeby wygrać.

- Rzeczywiście szybko zaczął pan rywalizować.

- W sporcie niestety niezbyt szybko. Kiedy byłem mały i chciałem uprawiać sport, napotkałem w domu opór. Próbowałem grać w koszykówkę, potem w futbol. Bardzo chciałem zostać futbolistą. Ale mama kilka razy powiedziała, że to wykluczone.

- Dlaczego?

- Nie wiem. Być może myślała, że zacznę trenować, a potem to rzucę. Że to będzie taka chwilowa fanaberia. Niektórzy z mojego rodzeństwa właśnie tak zrobili – brali się za treningi, a potem rezygnowali, bo ich to nie bawiło. Na szczęście mama w końcu się przekonała, że ja jestem inny. Że sport to moja pasja. Chwilę jej to zajęło, ale w końcu mogłem trenować.

- A może wcześniej bała się o pana? Przecież futbol to niebezpieczny, agresywny sport.

- Mogę się z tym zgodzić, jako futbolista dwa razy przeszedłem operację kolana. Ale w pełni rozumiem mamę dopiero teraz, kiedy sam jestem ojcem. Mój synek nie ma nawet dwóch lat, a już martwię się o niego. Jestem przerażony, kiedy pomyślę, że mogłoby mu się stać coś złego. Jako tata muszę go chronić.

- Pozwoli mu pan kiedyś grać w futbol?

- Będę się o niego bał, ale pozwolę. Więcej – będę mu pomagał z całych sił. Ale jeżeli nie będzie uprawiał sportu nawet amatorsko, też się z tym pogodzę.

- Jak mama zareagowała na wiadomość, że zostanie pan kulomiotem?

- Nie znała się na tym sporcie. Nie miała nic przeciwko, chociaż w początkach mojej nauki w college’u nie była zachwycona tym pomysłem.

- Wygrywał pan od początku kariery?

- Nie byłem dobrym kulomiotem. Ale to dlatego, że na początku nie przykładałem się do treningów. Nic a nic. Mój kumpel był świetny, ja zajmowałem jakieś czwarte, piąte miejsca. Nie wygrałem wtedy żadnych zawodów. W szkole średniej po raz pierwszy miałem kontuzję kolana. Poważną, bo przez osiem miesięcy nie mogłem grać w futbol. Wtedy pomyślałem, że to dobry czas, by poważniej potraktować tę kulę. I zacząłem daleko pchać. A kiedy szedłem do college’u, na scenę wkroczyła mama...

- Znowu zabroniła panu trenować?

- Przeciwnie. Nie miałem szans, by w college’u dostać stypendium jako futbolista. Mama powiedziała wtedy, bym pchnął kulą tak daleko, żeby otrzymać stypendium lekkoatletyczne. "Łatwo ci mówić" – odpowiedziałem, ale potem pomyślałem: "Czemu nie, mama ma świetny pomysł". Za pierwszy rok nauki musiałem płacić, za drugi już nie, bo dostałem to stypendium. Wtedy podjąłem decyzję, że zacznę trenować pchnięcie kulą.

- Czyli jako jedyny z rodzeństwa nie zrezygnował pan ze sportu.

- Jako jedyny. A rodzeństwa mam dużo – pięć sióstr i dwóch braci. Ja jestem najmłodszy z tej licznej grupy.

- Fajnie czy trudno być najmłodszym w tak licznej rodzinie?

- Pięcioro z nich jest dużo starszych ode mnie. Tak dużo, że nie pamiętam czasów, kiedy razem mieszkaliśmy. Kiedy byłem dzieckiem, oni mieli już swoje domy, swoje rodziny. Wychowywaliśmy się z dwójką rodzeństwa starszego tylko o kilka lat. I z nimi trzymam się blisko. Ze starszymi nie. Nie mamy wspólnych tematów, traktuję ich bardziej jak wujków i ciocie.

- Wszyscy panu kibicują?

- Pewnie, śledzą moją karierę, chyba są ze mnie dumni. To zwykli ludzie, nie mają nic wspólnego z moim światem. Nikt z nich nie oczekuje, że będę najlepszy na świecie. Oni doceniają to, że znalazłem w życiu coś, w czym chcę się realizować. Pochodzę z Missouri. Ludzie, którzy się tam rodzą, przeważnie tam zostają. Tam się starzeją. Moje miasteczko jest małe, wszyscy się znają.

- To musi być pan tam wielką gwiazdą, czy to się panu podoba, czy nie.

- Jestem gwiazdą i wcale mi się to nie podoba.

- Kiedy zdobywa pan złoty medal, pewnie organizują dla pana powitalne przyjęcie. Jest przemarsz przez miasteczko, są kwiaty, zdjęcia, całusy od pięknych dziewczyn...

- Parada była jedna. I wystarczy. Powiedziałem, że na kolejną nie pozwalam. Nie sądzę, by było to potrzebne za każdym razem, kiedy coś wygram. Nie nadaję się na gwiazdę. W wolnych chwilach wolę polować albo łowić ryby. Mieć święty spokój. Missouri to rzeki, jeziora i zwierzęta. Siedzę z wędką, łowię ryby, piję piwo i jest przyjemnie. Tak odpoczywam po zawodach.

- Jest pan mistrzem świata na stadionie i w hali, a nie ma pan trenera. Jak to możliwe?

- Mam trenera, na dodatek tego samego od 1999 roku.

- To dlaczego nigdy nie ma go na zawodach?

Czasami jest. OK, muszę wytłumaczyć tę historię. Od kiedy osiągnąłem wysoki poziom, nie korzystam za często z pomocy trenera. Wcześniej spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Tak dużo, że zawsze wiedziałem, co powie po mojej próbie. A ja nie potrzebuję słuchać tego, co i tak wiem. Jeżeli mam problem, to do niego dzwonię. Jeżeli nie, to nie zawracam mu głowy.

- To się nazywa doświadczenie. Albo szaleństwo. Sam nie wiem.

- Niech będzie, że doświadczenie. Są zawodnicy, którzy sami wiedzą, co robią źle, a co dobrze. I sami potrafią sobie pomóc. Są też tacy, którzy potrzebują z boku kogoś, komu ufają, z kim czują się komfortowo, bezpieczniej. Indywidualna sprawa.

- Ma pan rewolucyjne poglądy. Większość zawodników nie potrafi obyć się bez trenera.

- Ale jest wielu takich, którzy wybierają moją drogę. Niektórzy potrzebują ciągłej uwagi, rozmów, analiz, odpraw itd. Niektórzy nie. Ja jestem po tej drugiej stronie. Nie ma nic złego w żadnej z tych dróg.

- A może pan nie traktuje sportu śmiertelnie poważnie. Może dla pana ważna jest dobra zabawa w tym, co pan robi?

- Ma pan rację. W przeszłości byłem bardzo poważny, bardzo skoncentrowany na sporcie. I klapa, nie sprawdzało się to w moim przypadku. Odwrotnie, efekt był negatywny. Zawsze byłem spięty i, mówiąc w skrócie, beznadziejny. Dopiero kiedy zdecydowałem się na zmiany, przyszły sukcesy. Trenuję bardzo poważnie, bardzo poważnie traktuję sport, ale zostawiam też sobie miejsce na luz. Wiem, że dla mnie takie rozwiązanie jest idealne. W 2005, 2006 i 2007 byłem śmiertelnie poważny. I nie miałem złota z wielkiej imprezy na stadionie. Teraz je mam i nie zamierzam psuć tego, co tak dobrze działa.

- Dotarł pan na szczyt, jest pan najlepszy na świecie.

- Na szczęście ja tak nie uważam. Jestem mistrzem świata i na stadionie, i w hali, ale patrzę na to inaczej, po swojemu. Powiedzmy, że w roku jest 10 konkursów. Niektórzy przegrywają dziewięć z nich, ale wygrywają ten najważniejszy, czyli mistrzostwa świata, i czują się dobrze. Są spełnieni, szczęśliwi, uważają, że wykonali zadanie. Ja nie. Ja chcę wygrać wszystkie 10. Jeżeli przegram trzy, jestem wściekły. Czuję, że zawiodłem sam siebie.

- Tutaj, w Dausze, miał pan nóż na gardle. Żeby zdobyć złoto halowych mistrzostw świata, musiał pan pokonać Andrieja Michniewicza w ostatniej kolejce. I zrobił pan to! Był stres?

- Nie było. Wcale. Bardzo często moim najlepszym pchnięciem jest to ostatnie. I tak było tym razem. W czasach, kiedy byłem bardzo skoncentrowany, przegrywałem w takich sytuacjach. Teraz nie.

- Konkurs był fantastyczny, aż pięciu z was pchnęło ponad 21 m. Majewskiemu wynik 21,20 dał tylko piąte miejsce.

- Patrząc na tablicę wyników, nie wierzyłem własnym oczom. Powiedziałem wtedy Scottowi Martinowi, że gdyby wczoraj ktoś przewidział to, co się dzieje, uznałbym go za szaleńca. Kibice musieli być zadowoleni. I dobrze, konkurs pchnięcia kulą powinien być widowiskiem. Dlatego lepiej, że ten wynik 21,83 m uzyskałem w ostatniej, a nie w pierwszej rundzie. Ale gdybym nie wygrał, jakoś bym sobie z tym poradził. Jestem starszy, bardziej doświadczony. Porażka to rozczarowanie, ale nie tragedia. Życie toczy się dalej.

- Jest pan ojcem, może dlatego inaczej patrzy pan na sport?

- Może. I być może Tomek Majewski powinien postarać się o dziecko. Mnie to pomogło.

- Przed igrzyskami w Pekinie Majewski był mało znany. I pokonał was wszystkich. Z panem – srebrnym medalistą – wygrał o ponad 40 cm. Był pan zaskoczony?

- Skłamałbym, gdybym powiedział: "nie, nie byłem zaskoczony". Majewskiego prawie wtedy nie znałem. Dopiero teraz myślę, że w Pekinie nie powinienem był być zaskoczony, bo Majewski to prawdziwy mistrz.

- A co to znaczy?

- To znaczy, że radzi sobie nawet wtedy, kiedy ma problemy. Kiedy nikt na niego nie liczy. Co zrobił w Dausze? Spodziewał się pan, że po tych problemach z przygotowaniami, o których mówił, pchnie 21,20 m?

- Trudno było się spodziewać, to nowy rekord Polski.

- A ja powiedziałem już przed konkursem, że Majewski będzie w formie, że da sobie radę. To jest facet, który uwielbia rywalizować w tych wielkich, najważniejszych imprezach. Zawsze potrafi dać z siebie coś ekstra. Tutaj zrobił chyba więcej, niż mógł. W Pekinie bez dwóch zdań był najlepszy. I najlepiej poradził sobie z presją. Igrzyska olimpijskie to zawsze zabawna impreza. Są zawodnicy, którzy powinni odnieść sukces, a go nie odnoszą. A ci, na których mało kto stawia, wygrywają.

- Dlaczego?

- Presja. Igrzyska polegają na tym, by sobie z nią poradzić. W Stanach przyszłość lekkoatlety, czyli to, czy podpisze kontrakt sponsorski, czy nie, zależy od tego, jak wypadnie w igrzyskach. W takiej sytuacji każdy się denerwuje. Różnica między zwycięzcą a zawodnikiem, który zajmuje piąte miejsce, jest w moim kraju gigantyczna.

- Były mistrz świata Reese Hoffa powiedział, że po finale olimpijskim był załamany. Prosto ze stadionu pojechał do McDonalda, najadł się hamburgerów, frytek, popił wszystko wiadrem fanty. Pan aż tak bardzo nie przeżywał porażki z Majewskim?

- Nie byłem smutny ani rozczarowany, bo przed igrzyskami walczyłem z kontuzjami. Chciałem wygrać, ale jednocześnie wiedziałem, że nie jestem dobrze przygotowany. Trzeba być realistą, nie szaleńcem. I tak miałem szczęście, że zdobyłem srebro.

- Rok później, w mistrzostwach świata w Berlinie, to pan był pierwszy, a Majewski drugi. Traktował pan te zawody jako rewanż za Pekin?

- Absolutnie nie. Te dwa konkursy to dwie zupełnie inne historie. Jadąc do Berlina, byłem pewien swojej formy. Byłem przygotowany. W Pekinie nie byłem. Kiedy Majewski pchnął w Berlinie 21,91, większość chłopaków się zagotowała. Załatwił ich. A ja pomyślałem, że nic się nie stało, bo mogę pchnąć jeszcze dalej. I pchnąłem ponad 22 m.

- A Majewski może kiedyś przekroczyć tę granicę?

- Na pewno. Ma długie ręce i długie nogi. Najdłuższe z nas wszystkich. Jak na swój wzrost jest dobrze umięśniony. Jeżeli ktoś z naszego grona miałby być wzorem kulomiota, to Majewski jest najbliżej tego ideału.

- Chwali go pan, ale to w Stanach pchnięcie kulą jest na najwyższym poziomie. Nigdzie nie ma tak wielu tak dobrych kulomiotów.

- Może przyczyną jest to, że chłopcy w młodym wieku zaczynają grać w futbol. Pracują wtedy nad siłą i szybkością, więc potem łatwiej im zostać kulomiotami. Coś w tym musi być, bo ci, którzy przychodzą do kuli z futbolu, są naprawdę dobrzy. Czasami bardzo dobrzy. Ostatnio student pchnął u nas ponad 21,50 m. Na całym świecie ludzie mogą pomyśleć, że to wariactwo. Dla mnie, Amerykanina, to normalne. Zobaczyłem ten wynik i powiedziałem: "OK". Tylko tyle. A takim wynikiem można wygrać największe zawody na świecie.

- Potrafi pan kontrolować agresję? Co pan robi, kiedy w barze w Missouri jakiś lokalny siłacz rzuca panu wyzwanie?

- Często jakiś mały facet chce mi udowodnić, jak wielkim jest mężczyzną. I gdybym nie kontrolował agresji, od dawna siedziałbym w więzieniu. Zaciskam zęby i ustępuję. To jest trudne, bo kulomiot chce być agresywny. Ćwiczy, by być agresywny, ale tylko na stadionie. Poza nim trzeba umieć się opanować.

- Majewski mówi to samo – lepiej ustąpić, niż wpaść w tarapaty.

- Mądry chłopak. Ale to może być bardzo frustrujące. I jest, bo wiesz, że bez problemu zdmuchnąłbyś tego gościa, który podskakuje. Zawsze trzeba pamiętać, że my jesteśmy inni – duzi i bardzo silni. Gdybyśmy pobili się między sobą, zrobilibyśmy sobie krzywdę. Gdybyśmy wykorzystali tę siłę w barze czy na ulicy, zrobilibyśmy krzywdę temu lokalnemu macho. Miałbym się cieszyć, że pokonałem jakiegoś gościa, któremu wydaje się, że jest wielki? Bez sensu. Cieszyć mogę się po wygraniu konkursu, po zdobyciu medalu, a nie po bójce w barze.

- Zadzwonił pan do mamy po wygraniu w Dausze? Powiedział pan jej, że zdobył kolejne złoto?

- Zadzwoniłem do żony, która poleciała z synkiem do Nebraski na wesele. Obiecała, że zadzwoni do mojej mamy. A mama jest teraz u nas w domu, pilnuje moich psów. «

Rozmawiał w Dausze Rafał Kazimierczak

Tekst pochodzi z "Magazynu Sportowego", bezpłatnego dodatku do piątkowego "Przeglądu Sportowego"

moderator sprinterek

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084
Chcę wygrać i mistrzostwa, i Diamentową Ligę. Ale wiadomo, że głównym kandydatem do zwycięstwa w lidze jest Cantwell - mówi Tomasz Majewski.

Przegląd Sportowy: Nie ma pan dobrych wspomnień z Kataru?

Tomasz Majewski (mistrz olimpijski w pchnięciu kulą): A to dlaczego?

PS: W marcu, w halowych mistrzostwach świata, poprawił pan tam rekord Polski, ale pokonali pana Christian Cantwell, Andriej Michniewicz, Ralf Bartels...

Tak, tak. I Dylan Armstrong. Długa lista. Dawno nie dostałem takich batów. (...)

PS: Wielkie wyzwanie czeka pana już w pierwszym starcie sezonu, w Katarze znowu zmierzy się pan z Cantwellem...

Z nim, z Reese'em Hoffą, z Bartelsem. Bardzo mocna obsada. I dobrze, w końcu założenie jest takie, by w Diamentowej Lidze walczyli najlepsi. Cantwell już jest w formie, startował w tym sezonie cztery razy, pcha w granicach 21 m. Hoffa raz pchnął ponad 21, raz 20 z hakiem. Są mocni.

PS: A pan? Możemy liczyć na dobre wyniki już teraz?

W zeszłym roku rozpocząłem sezon bardzo dobrze, właśnie tam, w Dausze. Też byłem po ciężkim obozie i na treningach nie pchałem za daleko. A w zawodach wyszło fajnie, bo 21,26 m. Teraz byłbym zadowolony z takiego wyniku. Nawet bardzo.

PS: Najważniejszy start w sezonie to mistrzostwa Europy w Barcelonie. Szykuje pan formę tylko na te zawody, czy będzie pan się starał wygrać także klasyfikację w Diamentowej Lidze?

Chcę wygrać i mistrzostwa, i Diamentową Ligę. Ale wiadomo, że głównym kandydatem do zwycięstwa w lidze jest Cantwell. To gość, na którego od pół roku nie ma mocnych. Bardzo chcę go dopaść. Jest numerem jeden, więc trzeba go lać.

moderator sprinterek

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084
Pół miliona dla Majewskiego

Do igrzysk olimpijskich w Londynie pozostało około dwa i pół roku. Czy nasi reprezentanci będą w stanie osiągnąć w tej imprezie sukcesy na miarę oczekiwań i przełamią barierę niemożności, jaka wyrosła przed nimi w 2004 w Atenach i w 2008 w Pekinie?

W obu wypadkach zdobyli tylko po 10 medali, co nie mogło usatysfakcjonować opinii publicznej, rozpieszczonej wieloma dawnymi triumfami. Teraz ma być inaczej. Minister sportu i turystyki Adam Giersz - wytrawny praktyk i teoretyk sportu - zaproponował właśnie specjalny system przygotowania naszych największych nadziei poprzez Klub Polska.

W projekcie znaleźli się najlepsi z najlepszych w liczbie 32 zawodniczek i zawodników. Reprezentują oni 18 specjalności w ośmiu dyscyplinach sportu: kajakarstwie, kolarstwie, lekkoatletyce, pływaniu, podnoszeniu ciężarów, szermierce, wioślarstwie i zapasach.

System jest nastawiony na stworzenie możliwie najlepszych warunków przygotowań najwybitniejszym jednostkom w dyscyplinach olimpijskich. - Chodzi o zawodniczki i zawodników, tworzących wizerunek sportu polskiego - wyjaśnił na wczorajszej konferencji minister Giersz, przypominając, że wprowadzony pilotażowo ten sam program objął w dyscyplinach zimowych Justynę Kowalczyk, Adama Małysza i Tomasza Sikorę.

Towarzyszący ministrowi mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Tomasz Majewski pochwalił projekt Klubu Polska, zaznaczając, że motywuje sportowców do maksymalnego wykorzystania talentu. Tylko na tegoroczne treningi Klub gwarantuje Majewskiemu aż pół miliona złotych.

moderator sprinterek

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084
Tomasz Majewski i Sylwester Bednarek - to jedne z największych gwiazd mityngu lekkoatletycznego na Tajwanie, który odbędzie się 28 i 29 maja. Organizatorzy wiążą z ich startem ogromne nadzieje.

Majewski to jeden z czterech mistrzów olimpijskich, którzy pojawią się w weekend na stadionie w Tajpej. Obok niego zaproszono też nowozelandzką kulomiotkę Valerie Vili i jamajskiego sprintera Michaela Fratera oraz amerykańskiego tyczkarza Tima Macka. W sumie w mityngu wystartuje 129 zagranicznych zawodników (plus 475 lokalnych).

Organizatorzy pokładają nadzieje szczególnie w... Sylwestrze Bednarku, od którego wiele ma się nauczyć ich wschodząca gwiazda skoku wzwyż, 16-latek (z rekordem życiowym 2,15) Hsiang Chun-hsien.

moderator sprinterek

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084
Dwaj reprezentanci Polski, Tomasz Majewski i Piotr Małachowski wystąpią w kolejnym mityngu Diamentowej Ligi. Trzynaste zawody prestiżowego cyklu odbędą się w Zurychu.

Mityng zaplanowano na dwa dni: środę i czwartek. Pierwszego dnia odbędzie się konkurs pchnięcia kulą, w którym Majewski, zajmujący aktualnie czwartą pozycję w rankingu Diamond Race, będzie się starał odrobić straty do trzeciego Kanadyjczyka Dylana Armstronga i drugiego Amerykanina Reese Hoffy.

Polski kulomiot zaprezentuje się w dość niezwykłych okolicznościach, gdyż organizatorzy mityngu postanowili wyróżnić jego dyscyplinę i zlokalizowali rywalizację w samym centrum miasta, tuż obok dworca kolejowego.

Pozostałe konkurencje, w tym konkurs rzutu dyskiem z udziałem Małachowskiego, odbędą się w czwartek. Mistrz Europy z Barcelony prowadzi w klasyfikacji generalnej i będzie walczył o czwarte swoje zwycięstwo w tegorocznej Diamentowej Lidze.

moderator sprinterek

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084






Majewski Tomasz

Zmieniony przez - sprinterek w dniu 2010-09-22 14:58:47

Zmieniony przez - sprinterek w dniu 2010-09-22 14:59:00

moderator sprinterek

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
sprinterek Rafał S.
Znawca
Szacuny 46 Napisanych postów 7410 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 12084
W najbliższym sezonie chciałbym złamać barierę 22 m. Jeżeli się uda, w sezonie olimpijskim może być jeszcze dalej - powiedział Tomasz Majewski.

Przegląd Sportowy: Od środy rozpoczyna pan zgrupowanie w Wiśle, czyli w królestwie Adama Małysza. Odwiedzi pan mistrza skoków?

Tomasz Majewski: W domu? No raczej nie, nie zrobię mu nalotu. Rozmawialiśmy dwa czy trzy razy, ale dobrą znajomością trudno to nazwać. Na pewno podczas treningów będę się wspinał na skocznię, więc, jeżeli skoczkowie będą akurat ćwiczyć, może się spotkamy. Zawsze mam jeden obóz w górach, pracuję wtedy nad wytrzymałością. Lubię te zgrupowania.(...)

PS: Aby zdobyć medal mistrzostw świata, będzie pan musiał pchać sporo dalej niż w tym roku.

Już byłem na tym poziomie. I na niego wrócę! Dobre wyniki rywali ani mnie nie wkurzają, ani nie martwią. Odwrotnie. To jest najlepsza mobilizacja. To mnie nakręca.

PS: Nie zrealizował pan planu na ten sezon. Jaki jest program na następny?

Złoto mistrzostw świata.

PS: Po tym, co Cantwell zademonstrował w tym sezonie?

A jaki mogę mieć inny cel? Jestem w światowej czołówce kulomiotów, z każdym z najgroźniejszych rywali wygrywałem. W najbliższym sezonie chciałbym złamać barierę 22 m. Jeżeli się uda, w sezonie olimpijskim może być jeszcze dalej. To scenariusz idealny.

moderator sprinterek

Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

F1 - świat f1 dla ciebie

Następny temat

Przygotowanie fizyczne do wojska (WSO, WAT)

WHEY premium