Chyba przeceniałam swoje możliwości. Nie jestem w stanie nic wykombinować z cwiczeniami. W pracy ciągle na nogach, po pracy też. Jak wracam to marzę tylko aby rzucić się do łóżka.
O co tu chodzi? Jak byłam na diecie (już na normalnej nie 600)i ćwiczyłam to nie chudłam. Teraz wiem, ze miałam rozwalony metabolizm, ale chyba albo przynajmniej tak mi się wydaje, że z tego wyszłam. Albo to moje złudzenia. Ile metabolizm sie normuje? Od kwietnia upłynęło sporo czasu a mnie nie ubywa. Mięśnie rosną a tłuszcz nie znika. Pytam sie już każdego co tu nie gra. Nie mam problemów z hormonami, nie mam żadnych schorzeń. Zapytam inaczej jak spalić ten cholerny tłuszcz? Dodam też,że sporo schudłam 2 lata temu, siedząć na diecie 1200kcal i dużo ćwicząc. Potem przez rok jedząc normalnie nie przytyłam. Problem zaczął się gdy poszłam do pracy. Przytyłam i nie mogę pozbyć się tego balastu, fakt schudłam 10kg w mękach, ale to jeszcze nie wszystko. Jeszcze zostało kolejne 10, których za nic nie mogę się pozbyć. Już mam tego dość. Czy to ciągle efekt 600kcal? Juz się w tym wszytskim pogubiłam i chyba usiądę i zacznę płakać