Po czterech konkursach Pucharu Świata Adam Małysz jest zadowolony ze swej formy, ale nie satysfakcjonują go wyniki. Najlepszy polski skoczek nie ukrywa, że jest spragniony zwycięstw.
Na lotnisku w krakowskich Balicach powracającego z konkursów Pucharu Świata w Skandynawii Adama Małysza witała rodzina - żona Iza i ojciec Jan. Kibiców tym razem niemal nie było, bowiem skoczkowie dotarli do kraju w poniedziałek tuż przed północą.
Mimo późnej pory i zmęczenia podróżą Małysz chętnie odpowiadał na pytania dziennikarzy.
- Jest pan zadowolony ze swoich pierwszych startów Pucharze Świata?
Adam Małysz: Tak, w Skandynawii skakałem dobrze, nie popełniając większych błędów. Z formy jestem zadowolony, natomiast znacznie mniej z zajmowanych miejsc. Mogłem być wyżej w klasyfikacji, zwłaszcza w Trondheim, jednak zabrakło mi szczęścia. Oglądałem z trenerami moje skoki na wideo. Wszyscy zgodnie twierdzili, że technicznie były bardzo dobre. Gdyby w niedzielę trochę powiało na skoczni gdy byłem na rozbiegu, wylądowałbym znacznie dalej.
- Co, oprócz szczęścia, brakuje panu, by znów wygrywać w Pucharze Świata?
A. M.: Czuję niedosyt po pierwszych konkursach. Jestem spragniony zwycięstw. Skaczę dobrze, ale brakuje mi błysku, tej iskry, która pozwoliłaby mi skoczyć jeszcze dalej. Mam nadzieję, że w następnych konkursach w końcu "zaskoczę" i wygram, a wtedy będzie już dobrze. Brakuje mi także wypoczynku po poprzednich dwóch sezonach, które były dla mnie bardzo udane. Dużo skakałem, dużo, dzięki Bogu, wygrywałem. Zabrakło jednak czasu, by po tych dwóch ciężkich sezonach w pełni wypocząć.
- Rywale są teraz silniejsi niż w poprzednich latach?
A. M.: Początek tego sezonu jest dość dziwny. Moimi najgroźniejszymi rywalami mieli być, tak jak w poprzednim, Niemiec Sven Hannawald, Szwajcar Simon Ammann i Fin Matti Hautamaeki, a tymczasem skaczą bardzo słabo. Na razie nie liczą się w Pucharze Świata. Z tego grona faworytów ja trzymam się nadal dobrze. I chociaż główni faworyci odpadli, chyba tylko chwilowo, to jednak konkurencja jest nadal bardzo silna. Inni skoczkowie zrobili duże postępy. Są w wysokiej formie i trudno z nimi wygrać.
- Norweg Pettersen zaskoczył pana swą wysoką formą?
A. M.: Tak, to objawienie tego sezonu. Tak jak ja dwa lata temu nagle zacząłem wygrywać, co było także dużym zaskoczeniem, tak teraz Pettersen robi furorę. I myślę, że nie jest to gwiazdka kilku konkursów. Jest w stanie utrzymać tak wysoką formę do końca sezonu. Ma świetnego trenera i dobre warunki szkoleniowe. Zresztą wszyscy Norwegowie w tym sezonie skaczą bardzo dobrze. Jedni wypadli więc ze światowej czołówki, inni do niej doszlusowali. Ja w niej nadal pozostaję i to mnie cieszy.
- Skoczkowie narciarscy stosują nagminnie dietę odchudzającą, by być jak najlżejszym i dzięki temu skakać coraz dalej. Jak pan ocenia propozycję, by lżejsi zawodnicy skakali na krótszych nartach, a ciężsi na dłuższych. Rywalizacja byłaby wtedy sprawiedliwsza, a nikt nie musiałby się głodzić.
A. M.:
Odchudzanie się skoczków to rzeczywiście problem. Nie można jednak przekroczyć pewnej granicy, bo wtedy zawodnik traci siły, jest słaby. Wprowadzenie nart różnej długości byłoby dla mnie korzystne, jestem więc za takim rozwiązaniem.
- Kibice są trochę zawiedzeni, że Małysz nie wygrywa. Niektóre gazety biją nawet na alarm z tego powodu. Może pan wkrótce stracić sympatię kibiców, jeśli nadal nie będzie zwycięstw. To może być przykre?
A. M.: Wiem, że kibice chcą, żebym tylko wygrywał. Trochę ich do tego przyzwyczaiłem. Ale to nie jest takie proste, by zwyciężać w każdym konkursie. Życie w ogóle nie jest proste. Jestem przygotowany na to, że stracę popularność. Jestem przygotowany również na to, że będę krytykowany w prasie. Wiem, że media potrafią bardzo szybko wynieść w górę, ale jeszcze szybciej zniszczyć.
Pozdro - Tomek - aktualn, oglonorozw, hobby, strong
"Rób swoje, ryzyko jest Twoje"