Jedyny cel - Champions League
10.04.2006, 13:12, Niggaz , własne
Chelsea Londyn, Juventus Turyn, FC Liverpool, Inter Mediolan, Manchester United, Real Madryt, Bayern Monachium. Wszystkie te kluby znane są powszechnie jako możni piłkarskiego świata. Łączy je jednak coś jeszcze. Otóż żadnej z tych ekip nie będzie nam dane oglądać już więcej w tej edycji LM. Zaskakujące? Niewątpliwie, ale to jeszcze nie koniec niespodzianek.
Najwspanialsze klubowe rozgrywki piłkarskie na świecie zbliżają się nieuchronnie ku końcowi. Przed nami już tylko cztery spotkania a potem wielki finał. Z jednej strony cieszą nas narastające emocje a z drugiej smuci widmo zakończenia rywalizacji. Nie mniej jednak to nie czas na jakiekolwiek smutki. Kibice drużyn, które już odpadły z rywalizacji także mogą przynajmniej do pewnego stopnia emocjonować się dalszą rywalizacją. Elitarne rozgrywki Ligi Mistrzów mają to do siebie, że co roku przynoszą nam jakieś niespodzianki. I tym razem nie mogło być inaczej. Ilu z Was przewidywało obecność Arsenalu Londyn i Villarrealu w tak zaawansowanej fazie rozgrywek? Na pewno niewielu. Oczywiście obie ekipy mają swoich fanatycznych sympatyków, ale nawet Ci najbardziej zagorzali kibice raczej nie nosili się z zamiarem dopingowania swoich idoli w półfinale Champions League. W najlepszej czwórce rozgrywek znalazły się także ekipy Milanu i Barcelony, ale tego już nie można uznać za niespodziankę. Obie drużyny wymieniane były już od początku w gronie faworytów całej imprezy. Obie drużyny mają w swoich składach wielkie gwiazdy współczesnej piłki. Dla obydwu ekip priorytetem na dzień dzisiejszy jest zwycięstwo w Lidze Mistrzów. W finale jest jednak tylko jedno wolne miejsce.
Arsenal – Villarreal
Zaskakująca para. Kto by przypuszczał, że Arsenal, który rok w rok w Lidze Mistrzów spisuje się zaledwie przeciętnie tym razem dojdzie do półfinału. Kiedy dodamy do tego jeszcze, że rywalem będzie debiutujący w LM zespół Villarreal to wyjdzie nam całkiem ciekawe zestawienie. Kanonierzy to uznana marka, ale w ostatnich latach swoją siłę pokazywali raczej na krajowych podwórkach aniżeli w Europie. Drużynie budowanej konsekwentnie przez Arsene’a Wengera zawsze czegoś w LM brakowało i ostatecznie kończyli rywalizację gdzieś w okolicach fazy grupowej lub tuż po niej. W tym roku jednak jest zupełnie inaczej. Wielkie drużyny rodzą się bólach i tak też jest chyba w przypadku Arsenalu. Plaga kontuzji prześladująca od początku sezonu piłkarzy z Londynu poddała pod wątpliwość ich bądź, co bądź duże ambicje. Nawiązanie równorzędnej walki z Chelsea w Premiership okazało się zdaniem niewykonalnym. Pozostała – wydawałoby się – z góry skazana na porażkę walka o wszystko w Champions League. Absencje kluczowych piłkarzy brzmiały trochę jak wyrok skazujący na przegrany sezon. Mało kto w końcu wierzył w to, że drużyna oparta na bardzo młodych, niedoświadczonych jeszcze piłkarzach ma szanse cokolwiek zwojować. Tymczasem pieczołowicie dobrana przez Wengera młodzież pokazała, że talent poparty ciężko pracą potrafi czynić cuda. Największą furorę zrobili Eboue oraz Fabregas. Arsenal przeszedł jak burza przez fazę grupową nie zaznając nawet goryczy porażki. Malkontenci tłumaczyli taki obrót sprawy po prostu słabymi przeciwnikami w grupie. W 1/8 finału uśmiechnęło się do nich szczęście. Trafili na najsłabszy od lat Real Madryt, który straszył już tylko i wyłącznie wypracowaną przez lata marką. W bardzo emocjonującym dwumeczu padła tylko jedna bramka, ale było co oglądać. Indywidualna akcja Thierry’ego Henry dała Arsenalowi awans do ćwierćfinału wpływając równocześnie bardzo dobrze na morale piłkarzy. Sympatycy ekipy z Londynu podbudowani wynikami swojej ukochanej drużyny z niecierpliwością czekali na kolejnego rywala. Okazał się nim jeden z faworytów całej imprezy – Juventus Turyn. Przed pozornie skazanym na porażkę Arsenalem otworzyła się szansa. Szansa w postaci wyraźnego kryzysu formy w Juve. Kanonierzy wykorzystali okazję ogrywając Juve na Highbury 2:0 i wywożąc bezbramkowy remis z Delle Alpi. Sensacja to może za dużo powiedziane, ale niespodzianka na pewno. Co będzie dalej? Tego nie wiemy, ale pewne jest, że Arsenal stać na wiele. Bardzo wiele. Finał Ligi Mistrzów jest na wyciągnięcie ręki jako, że udało się uniknąć przeciwnika z grona zdecydowanych faworytów. Na drodze Londyńczyków stanął Villarreal. Drużyna prowadzona przez Manuela Pellegriniego jest absolutnym fenomenem tej edycji rozgrywek. Fazę grupową zakończyli na pierwszym miejscu mimo, że w 6 spotkaniach strzelili tylko 3 bramki notując 4 remisy. Statystyka ciekawa, ale niewzbudzająca specjalnej sympatii. W końcu wszyscy chcieliby oglądać efektowną grę a Żółta Łódź Podwodna takiego stylu nie prezentuje. W kolejnej rundzie trafili na najsłabszy zespół w całym zestawieniu 1/8 finału – Glasgow Rangers. Tym razem udało im się strzelić ‘aż’ 3 bramki w dwóch spotkaniach, ale znowu były to tylko remisy. Na szczęście dla Hiszpanów były to remisy dające im awans do ćwierćfinału. Riquelme i spółka mogli być z siebie dumni. Kolejnym przeciwnikiem okazał się Inter Mediolan. Wielu postronnych obserwatorów dopatrywało się w tym miejscu końca przygody Hiszpanów w Europie. Podopieczni Roberto Manciniego zgodnie z planem wygrali spotkanie na własnym boisku, ale osiągnięty rezultat był dobry tylko z pozoru. Wynik 2:1 u siebie jest zawsze bardzo niebezpieczny w kontekście rewanżu. W meczu rewanżowym wynik 1:0 premiował awansem gospodarzy i taki właśnie się stało. Inter poległ na El Madrigal i odpadł z Ligi Mistrzów. Niespodzianka. Sensacja. Villarreal w półfinale Champions League. W starciu z Kanonierami trudno wskazać zdecydowanego faworyta. Arsenal gra efektownie i efektywnie zarazem, ale jak długo to potrwa? Nie możemy być pewnie czy młodzi zawodnicy wytrzymają do końca swoje szaleńcze
tempo. Zawsze trzeba także wziąć pod uwagę możliwe urazy a ławka rezerwowych nie wygląda imponująco. Nie wiadomo także czego się spodziewać po ekipie Manuela Pellegriniego. Grają skutecznie, ale mimo wszystko nieprzekonująco. Czy oprą się Kanonierom? Czas pokaże.
AC Milan – FC Barcelona
Szlagier na miarę finału Ligi Mistrzów. Los jednak zadecydował, że dwie najsilniejsze spośród pozostałych w grze ekip staną naprzeciwko siebie już w ½ finale. Siląc się na przynamniej odrobinę obiektywizmu stwierdzam, że wytypowanie faworyta tego dwumeczu jest niemożliwe. Bordowo-granatowa krew płynąc w moich żyłach dociera do serca przekazując jedną tylko informację – FC Barcelona. Czasem jednak trzeba kierować się rozumem a nie sercem i tak też będę próbował czynić w tej chwili. Frank Rijkaard przez ostatnie 3 lata spędzone w stolicy Katalonii zbudował wspaniałą drużynę porównywaną przez wielu do legendarnego Dream Teamu Johana Cruyffa. W poprzednim sezonie drużyna po latach posuchy odzyskała mistrzostwo kraju grając skuteczny i widowiskowy futbol. Wielu twierdziło nawet, że był to futbol na miarę zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Ostatecznie jednak czegoś zabrakło. Trochę szczęścia. Na pewno trochę umiejętności. Nie ma sensu szukać winy w pechowym wylosowaniu Chelsea już na wczesnym etapie rozgrywek. W drodze po najcenniejsze klubowe trofeum na świecie trzeba być gotowym na pokonanie każdego przeciwnika. Barcelona po niezapomnianym z różnych względów dwumeczu przegrała z The Blues i odpadła z LM. Marzenia o drugim w historii Pucharze Europy trzeba było odłożyć na przyszło rok. Od początku tegorocznych rozgrywek w La Liga Barcelona pokazywała, że znowu jest najsilniejsza w Hiszpanii i gra jeszcze lepiej niż przed rokiem. Los okazał się bezwzględny po raz kolejny doprowadzając nam do potyczki z Chelsea. Kibice i piłkarze w głębi serca myśleli tylko o jednym. Zemsta. I udało się. Duma Katalonii wyeliminowała podopiecznych Jose Mourinho nie pozostawiając żadnych wątpliwości. To zwycięstwo utwierdziło kibiców i obserwatorów w przekonaniu, że Rijkaard dysponuje drużyną godną zwycięstwa w Champions League. W kolejnej rundzie przeciwnikiem Barcelony okazała się dużo niżej notowana Benfica prowadzona przez jedną z legend Barcelony – Ronalda Koemana. Toczona w relatywnie przyjaznej atmosferze konfrontacja w niczym nie przypominała rywalizacji z Chelsea. Ku zaskoczeniu fanów piłki nożnej na całym świecie Barcelona wywiozła tylko bezbramkowy remis z Portugalii. Wynik ten powodował dodatkowe rozgoryczenie kiedy weźmiemy pod uwagę fakt, iż Katalończykom zabrakło tylko i wyłącznie skuteczności bo akcji mieli bez liku. W wyniku tej właśnie indolencji strzeleckiej rewanż okazał się meczem dużo ważniejszym i trudniejszym niż początkowo przewidywano. Obyło się bez niespodzianki. Barcelona po raz drugi zagrała zdecydowanie lepiej od rywala tym razem dokumentując przewagę dwiema strzelonymi bramkami i awansowała do półfinału. Półfinału w którym zmierzy się z Milanem. Zaryzykuję stwierdzenie, że te dwa spotkania + ewentualny finał będą najważniejszymi meczami Barcelony od wielu lat. La Liga jest już na dobrą sprawę wygrana tak więc piłkarze będą mogli skupić się na walce o finał Ligi Mistrzów. Nie mam wątpliwości co do tego, że Blaugrana dysponuje odpowiednio silnym składem. Żałuję tylko, że nie zagra zawodnik, który stanowi serce drużyny – Xavier Hernandez Creus, czyli Xavi. Zerwane więzadła krzyżowe w prawym kolanie wykluczyły go z gry praktycznie na cały sezon. Rehabilitacja przebiega bardzo dobrze, ale jego występ w półfinałowej rywalizacji jest niemożliwy. Na szczęście reszta kluczowych piłkarzy będzie prawdopodobnie do dyspozycji trenera. Nie będę tutaj wymieniał wszystkich gwiazd Barcelony jako, że kadra Barcelony jest dość dobrze znana piłkarskim kibicom. Na uwagę zasługują takie szczegóły jak osoba Franka Rijkaarda na ławce trenerskiej FCB, który wiele lat spędził w Milanie a także Leo Messiego, który staje się nową gwiazdą światowych boisk. Tego zawodnika obrońcy Milanu jeszcze nie znają. Znają za to wielu innych zawodników Barcy z którymi musieli zmierzyć się w fazie grupowej poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Milan wygrał wtedy 1:0 na San Siro i przegrał 2:1 na Camp Nou. To były wielkie mecze, ale te nadchodzące mogą być jeszcze lepsze. Zwycięstwo w Lidze Mistrzów jest dla Milanu ostatnią szansą na to, aby udanie zakończyć sezon. Triumf w Serie A zapewnił sobie już praktycznie Juventus. Rossoneri w ostatnich latach bardzo dobrze spisują się w Europie w finał ubiegłorocznej Ligi Mistrzów wszyscy doskonale pamiętamy. Niewątpliwie odcisnął on trwałe piętno na kibicach i piłkarzach z Mediolanu. Dla wielu zawodników to ostatnia szansa na osiągnięcie czegoś wielkiego w swojej karierze. Skład Milanu oparty jest w dużej mierze na zawodnikach bardzo doświadczonych. Wielu z nich nie będzie już w stanie grać lepiej niż obecnie. To ostatni moment, aby coś wygrać. Póki co Milan spisuje się bardzo dobrze. Szczególny podziw wzbudziło wyeliminowanie w bardzo dobrym stylu Bayernu Monachium. Dwumecz ćwierćfinałowy z Lyonem nie przebiegał już tak łatwo, ale ostatecznie Rossoneri awansowali dalej. W konfrontacji z Barceloną będą musieli sobie radzić prawdopodobnie bez Jaapa Stama. W Milanie podobnie jak w Barcelonie nie brakuje gwiazd. Na boisku wystąpi ich łącznie cała plejada co gwarantuje niesamowite emocje i utrudnia jakiekolwiek wyrokowanie. Tak naprawdę jednak dla wielu fanów obydwu drużyn takie stwierdzenia to czysta kurtuazja. Prawie każdy ma swojego faworyta. W końcu serce wybiera bezkompromisowo.