W skrócie:
Od zawsze towarzyszył mi aktywność fizyczna, przez ostatnie lata priorytetem było bieganie. Stawiałam na racjonalne, regularne, zdrowe odżywianie - bez żadnych udziwnień ( tylko w okresie startowym jakieś suple). Specjalnie nie liczyłam kalorii, jedynie przed latem zaostrzałam rygor - ucinałam tu i tam, intensywniej ćwiczyłam i jako tako doprowadzałam się do hm poprawnej? formy.
Jednak bazując na biegowych treningach, intensywnych ćwiczeniach (najczęściej cardio przeplatane z ćw. z obciążeniem własnego ciała) i zdrowym, racjonalnym odżywianiu nigdy nie udało mi się sięgnąć dalej. Sylwetka nie była docięta, nigdy nie wygrałam z wewnętrzną stroną ud i dołem brzucha. W tym roku chciałam bardziej skupić się na odżywianiu i osiągnąć swój cel.
Przyszła więc pora na walkę o lepsze ciało. Od ok. lutego pilnowałam regularności, unikałam słodyczy - generalnie dostarczałam wszystkiego co organizm potrzebuje. Kcal skrupulatnie nie przeliczałam, ale poza nadwyżki na pewno nie miałam. Od marca aktywność fizyczna na dość wysokich obrotach ( ok 5x w tyg.). Od ok 2 miesięcy zainspirowana zdrowym blogiem kulinarnym "dopracowałam" swoje odżywianie, ale nie wyliczałam swojego indywidualnego zapotrzebowania. Nie miałam się o co bać - nie chodziłam głodna ( posiłki 5x dziennie, dobrze skomponowane, porządne śniadania, obiady), ale jadłospis ten dostarczał ok 1200 kcal. Czułam się ok, centymetry poleciały, waga spadała, wszytsko pod kontrolą, nic gwałtownie.
Całkiem niedawno zagłębiłam się w temat redukcji, wyliczyłam swoje zapotrzebowanie:
PPM : 1400
I tu pytanie ( na internecie znalazłam różne informacje, wolę się upewnić), przy aktywności 6xw tyg mnoże PPM x ile?
No i zapaliła mi się zielona lampka ( lepiej późno niż później), że mimo jakiś efektów, uczucia sytości, zamiast rozkręcać tylko spowalniam metabolizm. Żeby się zrehabilitować dodałam kcal, dostarczam więcej białka ( do warzywnych kolacji dodaje teraz mięso/jaja/tuńczora/twaróg), zwiększyłam owsiankowe śniadanie i wychodzi ok 1600.
Wszystko pięknie, mogę więcej jeść, nie tne rygorystycznie kcal tylko forma spada. Wiem, że waga odpowiednim wyznacznikiem nie jest, ale trochę mi przybywa. Głównie opieram się na cm ( nie spadają tam gdzie powinny) i lustrze (brzuch na dole odstaje, tłuszcz stamtąd i z ud nie schodzi). Generalnie sylwetka się wygładza, a ja dążyłam do bardziej dociętej. Główny cel to odtłuszczenie dołu brzucha i ud, bo te partie idą mi najoporniej.
Nie wiem co robić, trzymać dietę na ok 1600 kcal i liczyć, że metabolizm się uspokoi i przestanie mi przybywać tego co niemałym wysiłkiem traciłam? Czy nie zwiększać kcal i dociągnąć do lata? Liczę na czyjąś pomoc, sama jestem w kropce :)