Wczoraj był
dzień nóg. Zawsze jest bardzo ciężko i w trakcie, po wykrokach np. kręci mi się głowie, a mięśnie palą, naprawdę palą
z jednej strony to cudowne uczucie, a z drugiej - powrót do domu = czwarte piętro bez windy z rowerem i plecakiem z rzeczami po treningu i po dniu w pracy, jest jak tortura, albo jak wisienka na torcie, jak kto woli to nazwać
Udało mi się pozwiększać obciążenie. Wypracowanie progresu jest dużo łatwiejsze dla mnie przy nogach, niż jakichkolwiek mięśniach na górze.
Dodatkowo 30 km rower.
I miska
Przestałam tak desperacko starać się zwiększać ilość kalorii, ograniczać owoce i dodawać strączkowe gdzie mogę. Nadal stosuje proszek. Nie jem kolacji. Nie tak robią ladies wiem, ale u mnie to się sprawdza bo:
1. 1 kg twardego, wzdętego brzucha zniknął
2. Budzę się rano z energią i ochotą na śniadanie
3. Nie myślę ciągle o jedzeniu: och jak bym chciała jabłko, jak bardzo-cicho, nie wolno
, jedz fasolę
i tu właśnie taka przyjemna miska.
Postanowiłam tak to robić, tzn ćwiczyć ciężko i regularnie, starać się progresować, zmieniać ćwiczenia.
Ale nie zmuszać się do jedzenia tego czego mój brzuch albo ja nie lubimy, bo to prowadzi w ślepą uliczkę. Z punktu wyjścia - robię to, żeby się lepiej poczuć (bo jestem sprawniejsza, silniejsza, wytrzymalsza, mam jędrniejsze ciało, płaski brzuch) znajduję się w miejscu gdzie brzuch jest wypchany, ja przejedzona i bez energii na cokolwiek, włączając w to
treningi.
Czy Wy ladies macie też takie dylematy
, szczególnie ciekawa jestem vege ladies
Zmieniony przez - beatta w dniu 2014-09-06 07:54:50