Hej dziewczyny,
dziś siedzę na forum i po raz pierwszy chyba wreszcie się udzielam w dyskusjach
. No tego to jeszcze nie było! Wklejam miskę. Czuję się dziś, jakbym mogła góry przenosić, tylko że jedzenie mi z tego powodu nie wchodzi... Mój organizm ześwirował ostatnio totalnie (okres mi się spóźnił o 20 dni i dopiero dziś łaskawie się zjawił - może to dlatego tak mi się jeść nie chce). Ostatnio siedziałam do późna w nocy i pracowałam, co się bardzo odbiło na wyglądzie moich nóg. Wielkie, spuchnięte, bezkształtne balerony. Ale dziś taki przypływ motywacji, że mogłabym ją rozdać. To w dużej mierze jest zasługa R
udej!!! I pragnę to podkreślić. Dziewczyno, dzięki Twojemu dziennikowi i temu jednemu małemu komentarzowi, że żadne słodycze nie są silniejsze ode mnie, czuję, że to się uda, że podołam i że mogę wszystko. Boniu, jak się łzawo zrobiło.
No i trening: dziś ćwiczyłam razem z moim Boyfriendem, więc pierwszy raz od dawna miałam w rękach sztangę a nie tylko hantle.
1. MC 4x20 (1 seria 13kg, 4 kolejne 18kg)
Seria łączona: 5-10-20:
-
wiosłowanie sztangą w opadzie nachwytem 2x20kg + 1x30kg
- wiosłowanie półsztangą 2x13,5kg 1x18,5
- ściąganie drążka wyciągu górnego podchwytem 3x20kg.
Po treningu dostał mi się szejk białkowy WPC 40g w mleku. Czyli to traktuję jako kolację - 22:00.
Liczę na komentarz, jak tu ulepszyć dietę, bo wiem, że jest mierna (kurcze i to bardzo!!!), ale jeść mi się nie chce... Za mało białka i tłuszczy, węgle wydają mi się ok. Dodam, że z tym okresem, to nie żadna ciąża. Niedawno wróciłam z zagramanicy i zmiana klimatu mogła tak wpłynąć, ale poważnie odbija się to na moich nawykach żywieniowych, co mnie niepokoi. Jutro wyciągam kurę z lodówy i sobie duużą porcję wetnę na raz. No, przynajmniej warzywa dodaję - to mnie pociesza, bo jakoś specjalnie nigdy nie przepadałam.