witam, wczoraj z kolegami wybraliśmy się do baru (do ktorego chodzimy mnniej wiecej co tydzien) siedzielismy sobie, az w pewnym momencie (gdzies po 3 piwku) mojego kumpla klepnal jeden koles siedzacy w boxie obok i mowi (bo kumpel moj byl w bluzie z kapturem i mial zalozony na glowe) ze "nie wolno chodzic w kapturze i zeby go sciagnal" (ten koles w ogole chyba szukal zaczepki, bo jakos tak caly wieczor chodzil "szeroko" ciagle patrzyl sie na nas wymownym wzrokiem i mowil jakies bzdety, a do tego jeszcze ta sytuacja, ze mowi, w czym mozna chodzic a w czym nie, normalny burak. moj kumpel (jako, ze z natury spokojny) sciagnal kaptur i poszedl, ale najbardziej ruszylo mnie to,ze gosciu bez niczego tak do niego buraczyl. no to ja zaczalem do niego mowic, ze nie wolno chodzic w czerwonych swetrach (wlasnie mial na sobie czerwony sweter
) i w ogole, ze jest burakiem i zeby takich ******w nie gadal, a on nic. w tym momencie, nie ukrywam, ze chcialem bardzo sie z gosciem sprawdzic, ale zaczelo sie powstrzymywanie mnie przez kumpli (bo w koncu przyszlismy sobie posiedziec w pokojowej atmosferze). od tej pory mialem naprawde nerwa, bo z jednej strony bylem powstrzymywany przez kolesi, a z drugiej, chcialem tego frajera nauczyc manier, bo taki papierowy tygrys jak on, ktory burczal cos do mojego kolesia a mi nic nie odpowiadal, bardzo mnie irytowal.
wiem, ze to troche roztrzasanie sytuacji
ale zrozumcie mnie, ze mialem przez to powaznego nerwa wczoraj.
myslicie, ze dobrze zrobilem, nie sprzedajac mu chociazby liscia na "otrzezwienie umyslu" czy powinienem byl mu tak przy********c, zeby gosc sie takich zachowan oduczyl?
jak Wy byscie postapili w takiej sytuacji?
swiatecznie pozdrawiam
Don't doubt it... Proud it.