Powiem tak: bawię się żelastwem od 6 lat. Dietą zacząłem się interesowac jakieś 3 lata temu, przestrzegam jej powiedzmy na 80%od jakichś 18-24 miesięcy. Ostatnio (co wiązało się z cyklem kreatynowym - bo to mobilizuje do trzymania i dopracowywania diety, Fu ma absolutną rację) mogę powiedzieć "moja dieta wzniosła się na wyzyny" - utrzymuję ją przez co najmniej 5-6 dni w tygodniu, nie schodze poniżej 4 posiłków w dni "wolne od diety", nie jem syfu (pizzaweczka raz na tydzień w weekend jednak jest bardzo miłą odmianą i mobilizuje do trzymania diety przez kolejne 7 dni
). Nie oznacza to jednak, że liczę kalorie, wiem ile tysięcy ich zjadłem wczoraj, dziś, czy w zeszłym tygodniu. Taka matematyka to drugorzędna sprawa moim zdaniem. Ze zboczeń wystarczy mi to, że niekiedy gdy wychodzę na piwko do pubu osiedlowego czy na melanz to zabieram ze sobą pudło z żarciem.
Jednym zdaniem: dieta bardzo ważna, trzymajmy ją, ale nie popadajmy w obłęd, suplementy natomiast najbardziej działają gdy organizm ma odpowiedni budulec mięsa (czyli jest
dobra dieta)
poza tym wiele zalezy od genetyki - jeden będzie żarł co popadnie i wygląda nienajgorzej, drugi zdobędzie 5kg mięsa w 2 m-ce na cyklu kreatynowym, wyjedzie na tygodniowy melanż z ziomkami na sylwestra (gdzie dietę trzymać będzie dość ciężko ze zrozumiałych względów) i po powrocie nie pozna siebie w lustrze. Trzeba znaleźć złoty środek, walczyć o kilogramy, a gdy nawet kilka z nich ubędzie trzeba umieć powiedzieć sobie "do roboty" i odrobić je z nawiązką. To nie jest sport dla słabych.