..bo końca nie ma..
przez sierpień nie chodziłam na siłownie z powodu totalnego braku czasu, musiałam zarobić trochę grosza. Cóż, albo rybki, albo pipki..
We wrześniu na siłowni byłam może z 4 razy, wciąż brak czasu..
Zmieniłam tabletki z II na III generację, cóż.. w I cyklu podeszłam wodą do tego stopnia, że zmieniły mi sie rysy twarzy, w II cyklu powoli sie odsączam, pełen obraz stopnia tolerancji leku to 3 cykle, czyli zostało mi 1,5 miesiąca
Dieta..
Od połowy sierpnia z powodu braku czasu dieta legła w gruzach i wygląda tak:
3x dziennie
odżywka proteinowa i raz dziennie noga kurczęca z grila (tanio, łatwo i przyjemnie, niestety chodzę głodna i dojadam jak coś się napatoczy, jest mi wszystko jedno co to jest, to coś co sie napatoczy) Mózg w sytuacji stresowej domaga się węglowodanów, łapię się na tym, że kiedy intensywnie myślę usiłując poukładać wszystkie klocki poślinionym palcem wyjadam cukier z cukierniczki. Zaczynam z tym walczyć wyrzucając z domu wszystkie kuszące rzeczy, cukier w kostkach, owoce, chrupki dla gości itp. W lodówce jest tylko jogurt naturalny i pieczony kurczak..
Od 4 października będę mieszkała w Warszawie, zamiatam po sobie, trzeba tyle spraw pozałatwiać.. banki, pokopiować karty zdrowia itp.. oraz w firmie sie porozliczać.
I jeszcze poszukać sobie pracy TAM w tym nowym mieście, czasem po prostu w życiu układa się nie tak..
Reasumując:
Z powodu podjadania stoję w miejscu wagowo, choć teoretycznie powinnam zanotować zjazd.. Nie przytyłam nawet pół centymetra, to co straciłam trzymam mocno w garści.
Z powodu braku siłowni mięśnie odpoczęły i jakby są mniej napakowane, straciły na sprężystości jednocześnie wysmuklając się (nie sa takie napompowane )
Psychicznie leżę, brakuje mi wsparcia, chyba nadaję się na psychoterapię..
Dlatego brakuje mi konsekwencji i podjadam, mam nadzieję, że wkrótce wyjdę z doła i powalczę dalej
Niech mnie ktoś przytuli do diabła...
Kiedyś czytałam o pamięci mięśniowej.., czyli, że przy kiedy wejdę znowu w swoje tryby szybko powrócę do formy, na co liczę