No więc witam po przerwie i już opowiadam.
Pierwszy wyjazd był nad nasz Bałtyk, więc trochę pomorsowane. Ale szczerze to ja nawet lubię te zimne fale, przynajmniej nie ma zupy ludzkiej w wodzie no i kalorie "płoną".
Rodzinnie, więc fotkami się nie pochwalę, wybaczcie.
Kolejny wyjazd - Kudowa Zdrój i góry stołowe, szczerze to nawet nie wiedziałam, że takie fajne kamulce mamy w Polsce, duże zaskoczenie. Ah no i te... kształty. Blisko czeskiej granicy, więc do sąsiadów też były wypady, wróciłam zadowolona.
Ta co stoi przy krawędzi to ja!
I niedawno wróciłam z szalonego survivalu po północnej Szkocji (autostop, namiot, jeden plecak na wszystko, ogólnie hard). Mój pierwszy wyjazd tego typu, ogromne przeżycie, dużo się dowiedziałam o swoich potrzebach i możliwościach. Zimno, mokro, a jak jakimś cudem nie padało i nie wiało to gryzły krwiożercze meszki, więc... Ale widoki wynagrodziły wszystko! No i grille i ognicha i śpiewanie... I towarzystwo, z takim to mogę jechać na koniec świata.
Jednorazowy grill który dostaliśmy na stopie od miłego człowieka, następnym razem jednak nakłujemy już puszki z fasolą
Spaliśmy z takim widokiem...
...i takim
W sobotę w ramach pożegnania szkolnych wakacji (ja mam jeszcze miesiąc jako student, ha!) odbył się nocny bieg po Warszawie. Półmaraton z towarzyszącym biegiem na 5km i w tym drugim sobie potruchtałam. Uwielbiam biegi uliczne.
A z takim redukcyjnych spraw to... schudłam. Od kilku dni waga w okolicach 77,5kg-78kg, a jedzenia jakoś specjalnie nie ograniczałam - to chyba ilość aktywności zrobiła robotę (dużo chodzenia, dużo gór). Od wczoraj już powrót do liczenia, na początek w DT 2200kcal a w DNT 1900kcal. Rozpisałam sobie plan na najbliższe 5 tygodni (
FBW ABA, więc nic odkrywczego), powoli wracam do rutyny i ciężarów. Plan biegowy też nowy, bo pod 10km, które planuje przebiec w kwietniu.
Pozdrowienia od Filemona (zmęczony podróżowaniem - był ze mną i w górach i nad morzem)