Bziubzius - chciałabym móc szczerze podziękować, ale obawiam się, że analizując fakty, muszę raczej szczerze powiedzieć, że nie zmieniło się u mnie nic. 1,5 cm różnicy w talii wynika najprawdopodobniej z faktu, że 79 cm to pomiar z wieczora (kiedy to spontanicznie postanowiłam się zmierzyć i założyć tu dziennik), a kolejnych pomiarów dokonywałam jak fitnesowa bozia przykazała - z rana. Aż z ciekawości pobiegłam się zmierzyć w talii: 78,5 cm, jak w mordę strzelił Za to w miejscach, na które pora dnia nie ma za bardzo wpływu, czyli w udach i w biodrach mi przybyło.
No i przejdę do meritum, żeby to z siebie wyrzucić, mieć z głowy i móc walczyć dalej, bez dalszych lamentów w tym dzienniku. Co wrażliwszych na marudzenie, uprasza się o pominięcie dzisiejszego wpisu.
Ryczeć mi się chce. Siąść i wyć.
Emocjonalnie jest to dla mnie bardzo trudny czas, wiele mi się nawarstwia i sypie, a dawki stresu są całkiem spore. Zdrowie znów, z absolutnie niezrozumiałych przyczyn, zawodzi. I to w kilku dziedzinach medycyny. Dlatego przydałby się jakis sukces. Jakikolwiek. Sukcesik nawet. Cokolwiek. A ja znów mam wrażenie, że daję z siebie strasznie dużo, nie zyskując w zamian właściwie nic. Jakież to frustrujące!
Dziś mój fizjoterapeuta, w rozmowie o zdrowiu, nieświadomie sprawił, że opadły mi ręce. Zasiał ziarenko niepewności co do tego, czy moje leczenie (a raczej metoda leczenia) PCOS, niedoczynności i ogólna próba trzymania hormonów w ryzach są właściwe. I że samo leczenie może mieć znaczący wpływ na moje nędzne próby odchudzania! Wszak w normalnych warunkach, kobieta o moim wzroście, posturze i aktywności nie tyje na 1900 kcal. Zwłaszcza na "wspomaganiu" (podobno metformin ma pośrednio wspomagać odchudzanie, a ja nigdy u siebie takiej właściwości nie zauważyłam). Coś musi być nie tak. To są tematy tak złożone, że należałoby podejść do tego interdyscyplinarnie, mając łeb jak sklep. Dochodzę do wniosku, że nie dam sobie z tym rady sama, a nie mam pewności, czy mój lekarz jest odpowiedną osobą (kompetentną), żeby udzielić mi odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Rutynowo zleca badania i póki wyniki mieszczą się w normie, przepisuje z automatu te same leki, czasem dostosuje (zwiększy) dawkę. I tak od około 10 lat. A może to nie jest takie proste, hę? Zwłaszcza, że kontrolujemy tylko niepokojące w danym momencie wyrywki, a przekrojowo nie badałam się od lat. To bardzo dobry specjalista w swojej dziedzinie, ale o dietetyce nie wie absolutnie nic i nic go ten temat nie obchodzi. Dlatego może warto rozszerzyć horyzonty i mimo awersji do szukania pomocy u milionowego już specjalisty, trzeba zawalczyć jeszcze raz? Przegrzebać czeluście medyków lub/i dietetyków i dorzucić kolejnego specjalistę do grona, których już męczę i dręczę? Czuję, że mój kopiec siły i cierpliwości jest na skrajnym wyczerpaniu i zaraz będę musiała przerzucić się na górnictwo, żeby wykrzesać z tego złoża ostatki ostateczne.
Przepraszam. Musiałam. Dzisiejszy odcinek sponsorowała bezsilność i frustracja.
Odnotowuję jeszcze, że:
PON:
- zaliczyłam trening siłowniany i 20 minut interwałów (nie wolno mi, ale jestem już zdesperowana)
- poza kilkoma kruchymi ciastkami jadłam zdrowo i sumarycznie właściwie wyszło ok. 1900 kcal, choć makra się trochę rozjechały.
WT:
- zupa ogórkową z dużą porcją indyka i ryżem,
- rosół z makaronem i mieszanką chińską,
- ziemiaki z mikro filetem z kurczaka zapiekanym z 4 liśćmi rukoli, jednym suszonym pomidorem, przykryte wyrobem seropodobnym o wymiarach 4 x 4 cm (na mieście),
- 500 g malin,
- odrobinę sałatki z kaszy jaglanej, ogórka małosolnego, pomidora, śledzia (olej lniany)
ŚR:
- ryż z indykiem słodko - kwaśnym (indyk, ananas, papryka, szczypior, miód, cytryna), maliny
- miruna pieczona, ziemniaki, tarta marchew, sałatka z pekinki
- zupa ogórkowa z ryżem i indykiem, maliny
- ryż z indykiem słodki - kwaśnym
Mimo, że chwilowo samopoczucie i siły są na poziomie ujemnym, staram się nie poddawać ochocie na, za przeproszeniem, "mamtowdupizm" i przynajmniej jako tako pilnować tego jedzenia. Ale... cierpliwości dajcie ludzie!