No więc trochę o treningu.
Moje treningowe radości:
-Jestem dumna z tego, że się zawzięłam i sprowadziłam sobie kurierem (biedny człowiek) te 50 kg żelastwa i że znajduję czas i siłę żeby je regularnie dźwigać.
-udaje mi się z treningu na trening zwiększać obciążenia i prowadzić dziennik treningowy (w formie takiej małej szarej koksiarskiej książeczki, która przyszła jako gratis do zamówienia z sfd
)
-odkryłam swoje nowe ulubione ćwiczenie- hip trust, po którym pośladki i tył nóg bolą mnie tak, że to musi działać
- mój przysiad coraz bardziej przypomina przysiad, ale to zawdzięczam kettlom, gdzie prowadząca bardzo tego pilnuje
-na swoich udach, które zawsze uważałam za umięśnione, teraz naprawdę zobaczyłam mięśnie, jeden z przodu po zewnętrznej części, drugi z tyłu (z czego w takim razie składa się reszta moich masywnych ud? to nie może być sam tłuszcz
)
-mam mięśnie pośladków! szkoda, że pokryte celulitem
Moje treningowe zmartwienia:
-powysiłkowe bóle głowy. Nie miałam ich już od kilku tygodni, ale teraz, po tygodniowej przerwie od znowu coś się przyplątało. Niemniej, od kilku tygodni nie wspomagałam się już thermo speedem, i nie mam zamiaru do niego wracać
-zawroty głowy. Czy to normalne, że przy ćwiczeniach takich jak przysiad, kiedy głowa jest raz wyżej a raz niżej kręci Wam się w głowie? Ja czasem aż muszę przysiąść
-przypomniałam sobie, że w zasadzie nie powinnam podnosić ciężarów. Mam wadę wzroku, ok -4 i -5 dioptrii i podobno to zwiększa ryzyko odklejenia się siatkówki. W liceum nawet dostałam od lekarza zwolnienie. Przypomniała mi o tym moja mama, która co prawda ciszy się, że dużo jem, ale jest przekonana, że aktywnością fizyczną wpędzę się do grobu. Ostatnio podczas treningu pojawiły mi się
mroczki przed oczami, a to zły znak. Dziś mroczków nie było, ale wybieram się do okulisty, żeby mi obejrzał siatkówkę
-cierpię na niedobory sprzętu treningowego,m.in. hip trust robię z dwoma sztangielkami, które trudno utrzymać na biodrach. Planuję w wakacje, kiedy będę miała więcej czasu, zacząć chodzić na siłownię do klubu, póki co muszę pomęczyć się w domu. Chciałabym dokupić sobie obciążenie i gryf, ale trwają pertraktacje z małżonkiem
-co dziwne, od tych treningów wcale nie jestem silniejsza. Po treningu nie mogę zdjęć z szafy pudełka z papierami. A wczoraj podnosząc dwuletnie dziecko prawie się przewróciłam razem z nim
-to wszystko sprawia, że wcale nie jestem pewna, czy intensywne ćwiczenia są dla mnie dobre. Na pewno bez żalu zrezygnowałam już ze wszystkich zajęć aerobowych czy interwałowych typu jumping fitness albo tabata w klubie fitness, bo po aerobach jestem tylko słaba głodna i wściekła. Męczenie się do granic wytrzymałości mnie już nie kręci.
Trochę to brzmi jakbym się użalała, ale czasem nie wiem, co robić, bo z jednej strony chcę być twarda, a z drugiej strony nie chcę zrobić sobie krzywdy.
Przez jeszcze co najmniej półtora miesiąca będę robić w domu ten trening od obliques dla żyrafki, potem trochę odpocznę i w lipcu ruszę na siłownię.