Na Matkę Chrzestną zawsze można liczyć.
Racja - nawet jeśli dojdę do swojego wymarzonego wyglądu - życzliwi i tak będą przekonani, że ideałem jest sylwetka
Chodakopodobna i inne typowo wychudzone laseczki bez cienia włożonego w swój wygląd wysiłku...
Mam świadomość, że pracuję na siebie, na swoją przyszłość i dla siebie, ale nie mogę się powstrzymać, żeby moja sylwetka sama przez się mówiła im wszystkim, jak bardzo się mylili. Taka mała zemsta Martucco.
Przeczytałam ten list i patrząc na wypowiedzi wyznawczyń na jej fanpage'u, porównując z komentarzami... tak, jakaś sekta się nam buduje. Na początku mojej przygody z Ladies starałam się jakoś dotrzeć do świadomości ludzi, że można jeść inaczej, że głodówki to nie to (o czym przekonałam się na własnym przykładzie i czego skutki odczuwam do dzisiaj), że te Mel B nigdy nie dadzą takiego efektu jak porządny trening siłowy, ale ileż można walczyć z wiatrakami...
O dziwo koledzy i przyjaciele reagowali na rozpoczęcie przeze mnie ćwiczeń siłowych (widzieli krążki, nie chwaliłam się
) bez szczególnego zdziwienia, raczej z zainteresowaniem, ale koleżanki... Takie teorie, że głowa mała: wiecie, że z białka po treningu odkłada się tłuszcz? I że jedzenie 1800 kcal to chyba na przytycie.
W domu udało mi się przeforsować brak kupnych produktów, ciemne makarony i ryż, kasze, domowy żytni chlebek, pieczenie własnego mięsa na chleb i brak zdziwienia przy dokładaniu na sztangę.
Można powiedzieć, że przy rodzicach w wieku 40+, którzy zawsze odżywiali się inaczej, to jest duży sukces.
Jako że chodzę jeszcze do liceum, mogę też co nieco powiedzieć o tendencjach, jakie są (niestety) obecne wśród dziewczyn w wieku 16+. Ideałami są sylwetki z fanpage'ów w rodzaju
Being skinny, same bikini bridge, thigh gap... Postawową formą diety są
serki wiejskie, płatki owsiane (ale broń Boże więcej niż 3 łyżki!) z owocami, jogurty. Trudno też dziwić się temu zważając na to, co propaguje się we wszystkich gazetkach, stronach, najczęściej przeglądanych przez ludzi w moim wieku. Ladies jest promyczkiem nadziei wśród tego wszystkiego, jednym z nielicznych źródeł rzetelnej i sprawdzonej informacji, ale mam wrażenie, że im wszystkim po prostu nie chciałoby się tego wszystkiego robić - liczyć michy, planować, ćwiczyć, pocić się, dawać z siebie wszystkiego. Wolą pomachać kończynami na fitnessie (ale żeby makijaż się nie rozmazał), poskakać na skakance (koniecznie w Air Maxach). Jak tak słucham tych teorii w moim środowisku, środowisku typowo szkolnym dużego miasta, to odnoszę wrażenie, że koniec jest bliski.
Byłam ostatnio celem zakupu spodni w galerii handlowej i w jednej z sieciówek zauważyłam serię dżinsów
Skinny.. Wzięłam je do ręki i, słowo daję, będąc szkieletem w podstawówce bym w nie nie weszła. Udo jak moje ramię, nie ma miejsca na biodra, na tyłek, na nic. Przeraziłam się, zwłaszcza, że to był rozmiar 34... Wyglądały jak dla dziecka, tyle że długie nogawki. PORAŻKA.
Chciałabym moją sylwetką i postawą pokazywać, że to się opłaca i nie musieć ukrywać tego, że ćwiczę godzinę kilka razy w tygodniu, że ćwiczę siłowo, bo nie ma efektów i ludzie tylko będą mi współczuć, bo mogłabym pomachać nogą z panią Ch. i już bym była szczupła. Chcę stanąć przed lustrem i móc powiedzieć, że moje ciało mi się podoba i zrobiłam wszystko, żeby mieć je w jak najlepszej kondycji. Ćwiczę przede wszystkim dla siebie.
No to mi ulżyło.