Chciałabym zrzucić 20 kg, które niegdyś przytyłam w 3 miesiące, kiedy zaczęła szwankować tarczyca. Od kilku lat biorę leki, ale zdaję sobie sprawę, że kilogramy same nie zginą. Byłam kilka razy na diecie, udawało mi się schudnąć 5 - 7 kg, ale później wracało ze zdwojoną siłą (a w dodatku mam przez to wstręt do jajek na twardo i białego sera).
Moja praca cech**e się zmienną aktywnością fizyczną - trochę siedzę, trochę chodzę, trochę dźwigam.
W lipcu tego roku byłam dwa tygodnie w górach, gdzie codziennie chodziliśmy na kilku lub nawet kilkunastogodzinne wędrówki. Zauważyłam, że moja wydolność znacznie się poprawiła, a także schudłam prawie jeden rozmiar spodni (na wadze to schudnięcie nie ma odbicia).
Mierzę 165 cm i ważę 82 kg.
Zdjęcie ukazuje większość mojej sylwetki, niestety nie mam nic lepszego, co by było aktualne.
Postanowiłam iść za ciosem i wprowadzić w swoje życie więcej aktywności. I tutaj przejdę do rzeczy:
- chodzę na basen co drugi dzień i spędzam tam na pływaniu ok. 1 h 15 minut. Potrafię pływać jedynie żabką krytą i przepłynięcie basen zajmuje mi minutę - czasem trochę krócej, a czasem dłużej. Czy takie pływanie jest efektywne? Między długościami najczęściej przystaję na kilka sekund, zwłaszcza gdy na torze jest dużo osób (nie czuję się tak pewnie, żeby pływać bez murka)
- dziś odbyłam pierwsze spotkanie z siłownią (w życiu nie, ale w ciągu ostatnich miesięcy tak). Na rowerach mi nie szło, na stepperze też nie szło, nie jestem w stanie na nich wytrzymać dłużej niż 5 minut, w 4 minucie ogarnia mnie bezsilność. Muszę także uważać na kolana. Za to podpasowała mi bieżnia, której zawsze się bałam. Udało się przejść 35 minut 7 km/h i wydaje mi się, że jest to dla mnie dobre tempo, ponieważ czułam zmęczenie i pot lał się strumieniami, później rowerek 10 minut i znów bieżnia 10 minut. Postanowiłam na tym skończyć trening, bo w końcu lepiej zacząć mniejszymi kroczkami ale bez dłuższych przerw od aktywności.
- częściowo zamieniłam autobus na chodzenie piechotą. Mam taką możliwość, gdy wracam z pracy po nocnej zmianie. Może nie idę zawrotnym tempem (sezon na klapki) ale zawsze te 7 km do przejścia jako dodatek jest.
Pracuję w zmianach 12 godzinnych, moje ćwiczenia to głównie wtedy, gdy mam wolny dzień, jestem przed nocą w pracy (czyli rano) lub po nocy czyli późnym popołudniem. Pomyślałam, że po dniu w pracy mogę sobie włączyć aerobic na YT z panem w lajkrach i trochę poćwiczyć, aby dzień nie był stracony lub jakieś ćwiczenia typu brzuszki (za wiele nie zrobię, ale może zawsze coś).
Tak więc taki mam plan, jeśli chodzi o aktywność fizyczną.
Jeśli chodzi o dietę, trudno przestrzegać mi rygorystycznych założeń. Staram się nie jeść słodyczy, chleba (lub ciemny - właśnie - jaki chleb jest najlepszy, bo opinie są różne), ziemniaków (to najciężej i zwykle chociaż jedną łyżkę nakładam), jem więcej warzyw, wypijam 1,5 litra wody. Jem częściej a mniej.
Trudno mi wszystko racjonalnie dzielić, gdy jestem w pracy, na nocnej zmianie jestem głodna jak wilk, a gdy mam dzień to mam możliwość zjeść tylko wtedy, gdy ktoś mnie na chwilę zmieni i np. dopiero o 13.00 lub później i tylko raz. Sięgam wtedy po parówki i pomidora, bo to można zjeść na ciepło i wszystko trwa szybko.
Czy te moje działania przyniosą efekty? Nie zależy mi na czasie, choć miło by było zobaczyć chociaż najmniejszy efekt w celu pokrzepienia i motywacji. Chciałabym schudnąć przede wszystkim trwale i bez efektu jojo.
Poza tym mam także inną motywację, jest nią po prostu robienie coś dla siebie i właśnie to sprawia, że z radością idę na basen lub na spacer.