Ja wam wkleję cytat z książki Heinleina, akcja dzieje się w przyszłości i nauczyciel próbuje wytłumaczyć uczniom czemu w XX wieku było takie coś jak "młodociany przestępca". Heinlein tłumaczy skąd się brały te zachowania i jak robić żeby było dobrze. Wg niego jedną z najlepszych metod wychowawczych jest zastosowana odpowiedniop szybko publiczna chłosta (w przypadku ciężkich przestępstw chłostali tak młodocianego jak i jego ojca
). I tak sobie myślę, ze to byłby całkiem dobry pomysł.
Przypomniałem sobie dyskusję podczas zajęć z historii i filozofii moralności. Pan
Dubois opowiadał o niepokojach, jakie w XX wieku poprzedziły rozpad Republiki
Północnoamerykańskiej. Według niego, na krótko przed tym, jak zapanował powszechny
chaos, zbrodnie podobne do popełnionej przez Dillingera były niemal na porządku
dziennym. Terror zapanował nie tylko w Ameryce Północnej; Rosja, Wyspy Brytyjskie,
a także wiele innych rejonów przeżywały dokładnie to samo. Jednak największe nasilenie
osiągnął właśnie w Ameryce, tuż przed ostatecznym rozpadem.
— Wieczorem nikt nie odważył się wejść do parku, gdyż mógł zostać zaatakowany
przez bandę złożoną z dzieci uzbrojonych w łańcuchy, noże, pałki i broń palną domowej
roboty — opowiadał Dubois. — Oznaczało to na pewno ciężkie pobicie, utratę
pieniędzy, a być może nawet śmierć. Taka sytuacja trwała całymi latami, do samej wojny
między Sojuszem rosyjsko-angloamerykańskim a Chińską Hegemonią. Morderstwa,
handel narkotykami, kradzieże, napady oraz akty wandalizmu stanowiły wówczas chleb
powszedni, zresztą nie tylko wieczorem w parkach, ale także w biały dzień na ulicach,
a nawet w szkołach. Jednak najbardziej niebezpieczne były z pewnością właśnie parki,
w związku z czym uczciwi ludzie omijali je z daleka.
63
Próbowałem sobie wyobrazić, że coś podobnego dzieje się w naszych szkołach, ale
nie mogłem. Albo w parkach. Przecież park jest po to, żeby tam wypoczywać, a nie zbierać
cięgi albo stracić życie!
— Panie Dubois, czy oni nie mieli policji i sądów?
— Policjantów było wtedy znacznie więcej niż obecnie. Podobnie sądów. Wszystkie
pracowały bez chwili przerwy.
— To ja już zupełnie nic nie rozumiem.
— Gdyby w naszym mieście jakiś chłopiec zrobił coś choćby w połowie tak złego, nie
tylko on, ale i jego ojciec zostaliby bezzwłocznie wychłostani. Jednak, ma się rozumieć,
do czegoś takiego jeszcze nigdy nie doszło.
— Zdefiniuj pojęcie „młodociany przestępca” — zażądał pan Dubois.
— No... To jeden z dzieciaków, które napadały na ludzi.
— Błąd.
— Jak to? Przecież w książce jest napisane, że...
— Wybacz mi, masz rację: w książce istotnie jest tak napisane, ale gdyby autor napisał,
że ogon psa jest jego piątą łapą, chyba nie wierzyłbyś mu na słowo, prawda?
W określeniu „młodociany przestępca” kryje się sprzeczność, definiująca problem
i jednocześnie wyjaśniająca, dlaczego nie udało się go wówczas rozwiązać. Czy miałeś
kiedyś pieska?
— Tak, proszę pana.
— Zapewne starałeś się go nauczyć, żeby załatwiał potrzeby fizjologiczne na dworzu?
— Tak, proszę pana. Jak tylko trochę podrósł.
Na to jednak trzeba było czekać tak długo, że matka kategorycznie sprzeciwiła się
obecności psów w domu.
— Ach, tak. Czy gniewałeś się na niego, kiedy zdarzyło mu się pomylić?
— No, nie... Przecież to tylko szczeniak.
— I co wtedy robiłeś?
— Mówiłem mu, że niedobrze zrobił, wtykałem mu nos w kałużę i dawałem klapsa.
— Myślisz, że rozumiał, co do niego mówisz?
— Oczywiście, że nie, ale na pewno wiedział, że się na niego gniewam!
— Przed chwilą powiedziałeś, że się nie gniewałeś.
Pan Dubois miał doprowadzający do szału zwyczaj robienia nas w balona.
— Zgadza się. Chodziło o to, żeby on myślał, że się na niego gniewam. Przecież musiał
się nauczyć, prawda?
— Prawda. Skoro jednak dałeś mu już do zrozumienia, że jesteś niezadowolony z jego
postępowania, jak mogłeś być tak okrutny, by karać go cieleśnie? Przecież sam mówisz,
że biedny zwierzak nie miał pojęcia, iż zrobił coś nie tak, jak należy. Mimo to zadałeś
mu ból. Wyjaśnij swoje postępowanie. A może jesteś sadystą?
64 Wtedy nie wiedziałem jeszcze, kto to jest sadysta, ale za to wiedziałem, jak należy postępować
ze szczeniakami.
— Panie Dubois, tak po prostu trzeba robić! Nakrzyczeć na niego, żeby wiedział, że
źle zrobił, wetknąć mu nos w kałużę, żeby wiedział, co zrobił, i dać klapsa, żeby zapamiętał,
że nie wolno tego robić. Jeżeli nie ukarze go pan od razu, potem nie ma to żadnego
sensu, bo nic z tego nie zrozumie. Jedna lekcja na pewno nie wystarczy, więc trzeba
je powtarzać, za każdym razem zwiększając karę. Samo łajanie niewiele by dało. Założę
się, że pan nigdy nie wychowywał szczeniaka.
— Wychowałem mnóstwo szczeniąt, a teraz mam jamnika i szkolę go dokładnie
według twojej metody. Wróćmy jednak do naszych młodocianych przestępców...
Najgroźniejsi z nich często bywali młodsi od was, a przestępczą karierę rozpoczynali
zaraz po tym, jak nauczyli się chodzić. Czy karcono ich? Oczywiście: policja codziennie
aresztowała całe bandy. Czy wtykano im nosy w to, co zrobili? Bardzo rzadko. Prasa
i władze nawet nie ujawniali ich nazwisk, gdyż zakazywało tego obowiązujące wtedy
prawo. Czy dostawali klapsa? Nigdy! Wielu z nich nigdy w życiu nie dostało w skórę,
gdyż według popularnego przekonania stosowanie kar cielesnych mogło wywrzeć
trwały, niekorzystny wpływ na psychikę dziecka.
(Pomyślałem sobie, że mój ojciec z pewnością nie słyszał o tej teorii.)
— Prawo zabraniało bicia uczniów — ciągnął pan Dubois. — Publiczna chłosta była
przewidziana w kodeksie karnym tylko jednej, niewielkiej prowincji, Delaware, a i to
sięgano po nią niezmiernie rzadko, gdyż była „okrutna i uwłaczająca godności człowieka”.
Mimo że sędzia powinien być pełen dobrych chęci, kara, jaką wyznacza, musi powodować
cierpienie, gdyż w przeciwnym razie nie jest karą. Ból jest znakomitym mechanizmem
obronnym, w jaki wyposażyła nas ewolucja, ostrzegającym o sytuacjach zagrażających
naszej egzystencji. Dlaczego społeczeństwo nie miałoby z niego korzystać?
Niestety, w tamtych czasach bardzo często dawano posłuch najróżniejszym pseudonaukowym
bzdurom.
Co się tyczy „uwłaczania godności człowieka”, to kara także musi to czynić, jeżeli
ma spełnić swoje zadanie. — Dubois wycelował kikut ręki w któregoś z moich kolegów.
— Co by się stało, gdybyś bił psiaka co godzinę?
— Eee... Pewnie by oszalał!
— Całkiem możliwe, a już na pewno niczego byś go w ten sposób nie nauczył. Kiedy
po raz ostatni dyrektor waszej szkoły polecił wychłostać ucznia?
— Bo ja wiem? Jakieś dwa lata temu. Ten chłopak...
— Nieważne, co przeskrobał. Ważne, że było to dawno temu. Tak niezwykła i rzadko
stosowana kara zmusza do zastanowienia i jednocześnie uczy. Jeżeli chodzi o naszych
młodocianych przestępców... Jako małe dzieci z pewnością nie dostali ani jednego klapsa,
a później nie byli chłostani za swoje zbrodnie. Za pierwszym razem otrzymywali tyl65
ko ustną reprymendę, nawet bez rozprawy sądowej. Potem, kiedy zostali schwytani po
raz piąty czy szósty, dostawali wyrok więzienia w zawieszeniu. Prawdziwa kara spotykała
ich dopiero za n-tym razem, przy czym była to zazwyczaj kara więzienia, którą odsiadywali
wraz z podobnymi sobie rzezimieszkami, od których uczyli się nowych sposobów
popełniania przestępstw. Ci, co mieli dość oleju w głowie, żeby zachowywać się
poprawnie podczas odbywania kary, mogli liczyć na przedterminowe zwolnienie.
Czasem ta farsa ciągnęła się całymi latami, podczas gdy nasz delikwent popełniał coraz
cięższe i bardziej okrutne zbrodnie, przedzielane kolejnymi odsiadkami. Aż nagle,
w dniu swoich osiemnastych urodzin, przestawał być młodocianym przestępcą, stawał
się zaś przestępcą dorosłym, by od razu trafić do celi śmierci, gdzie przez kilka tygodni
lub miesięcy oczekiwał na wykonanie wyroku.
— Ty... — Pan Dubois ponownie wskazał na mnie. — Przypuśćmy, że tylko beształeś
szczeniaka, ale nigdy go nie uderzyłeś, pozwalając, aby wciąż załatwiał się w domu, i tylko
od czasu do czasu zamykałeś go w składziku. Szybko jednak go stamtąd wypuszczałeś,
przykazując surowo, żeby tym razem lepiej się sprawował. Pewnego dnia dostrzegłeś
jednak, że to już nie bezradne szczenię, tylko dorosły pies, który wciąż brudzi w domu,
więc po prostu wyjąłeś pistolet i zastrzeliłeś go. Co o tym myślisz?
— Że... Że to najgłupszy sposób wychowywania psa, o jakim słyszałem!
— Zgadzam się z tobą. Albo dziecka. Kogo obarczyłbyś winą?
— No... Chyba siebie.
— Ponownie się zgadzam.
— Panie Dubois! — nie wytrzymała jedna z dziewcząt. — Dlaczego oni postępowali
w taki sposób? Dlaczego nie karali odpowiednio dzieci, kiedy były jeszcze małe,
i nie sięgali po pasek, kiedy już podrosły? To znaczy, jeżeli zrobiły coś naprawdę złego.
Dlaczego?
— Nie wiem — odparł z ponurą miną. — Nie wiem nic oprócz tego, że pewnej
pseudonaukowej kategorii ludzi zwących siebie „pracownikami opieki społecznej” lub
„psychologami dziecięcymi” zupełnie nie trafiały do przekonania sprawdzone metody
wszczepiania w młode umysły poszanowania prawa i szacunku dla społeczeństwa.
Przypuszczalnie uważali, że jest to zbyt proste, ponieważ każdy mógł postępować w ten
sposób, odwołując się jedynie do cierpliwości i zdecydowania, tak istotnych w procesie
wychowywania młodego psa. Czasem zastanawiam się, czy podświadomie wręcz nie
dążyli do stworzenia jak największego bałaganu, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne;
w swoim postępowaniu dorośli niemal zawsze kierują się jakimiś „racjami nadrzędnymi”,
często nie mającymi nic wspólnego z ich uczynkami.
— Na litość boską! — wykrzyknęła dziewczyna. — Nie powiem, żebym lubiła dostawać
lanie, ale kiedy sobie na nie zasłużyłam, nigdy mnie nie minęło. Raz dostałam
w skórę wtedy, kiedy mama dowiedziała się, że w szkole zostałam ukarana chłostą, ale
66 to było okropnie dawno temu; najadłam się takiego wstydu, że ani mi się śni przeżywać
tego jeszcze raz. Zresztą jeśli ktoś zachowuje się poprawnie, takie rzeczy po prostu
mu się nie zdarzają. Naprawdę nie widzę w naszym systemie niczego niewłaściwego
— przynajmniej nikt nie boi się wychodzić po zmroku na ulicę.
— Całkowicie się z tobą zgadzam, młoda damo. Korzenie tragicznego błędu, jaki popełnili
ci żywiący jak najlepsze intencje ludzie, sięgają znacznie głębiej: oni nie wypracowali
żadnej naukowej teorii moralności. To znaczy, mieli swoją teorię i starali się do
niej stosować, ale ta teoria była błędna. W połowie stanowiła zbiór pobożnych życzeń,
a w połowie szarlatańskich pomysłów powleczonych cienką warstewką racjonalności.
Im bardziej się starali, tym gorzej im wszystko wychodziło.
Zmieniony przez - emceha w dniu 2007-03-16 13:46:50