SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

Legendarni trenerzy boksu

temat działu:

Sztuki Walki

słowa kluczowe: , ,

Ilość wyświetleń tematu: 15524

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 2 Napisanych postów 793 Wiek 38 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 23741
CUS D’AMATO



Jeden z najwybitniejszych trenerów i menadżerów w historii boksu. Do wielkich sukcesów doprowadził m.in. Floyda Pattersona, Jose Torresa i przede wszystkim Mike’a Tysona. Jego wychowankami byli nie tylko pięściarze, ale również wybitni trenerzy - Teddy Atlas, Kevin Rooney, czy Joe Fariello.

Constantine D’Amato urodził się w nowojorskim Bronksie, 17 stycznia 1908 roku. W wieku 22 lat założył wraz z Jackiem Barrowem Empire Sporting Club. Mimo, że w karierze stoczył tylko jedną walkę, w dodatku przegraną, to od początku przejawiał talent do wyszukiwania przyszłych gwiazd boksu. Już po kilku treningach potrafił stwierdzić w kogo warto zainwestować.
Pierwszą naprawdę wielką gwiazdą, jaką wyszkolił D’Amato był Floyd Patterson.

Po kilku latach od otwarcia wyżej wspomnianego klubu, zawitał do niego bardzo nieśmiały czarnoskóry dzieciak, który przy pierwszym spotkaniu z Cusem był w stanie powiedzieć tylko jedno - że chce być zawodowym pięściarzem. D’Amato szybko dostrzegł potencjał Pattersona i rozpoczął z nim przygotowania do IO w Helsinkach (1952). Floyd nie zawiódł swego mentora i zdobył złoty medal. Zaraz po zakończeniu igrzysk, rozpoczeli intensywne przygotowania, już pod boks zawodowy, co szybko przyniosło Pattersonowi tytuł mistrza świata (najmłodszego w historii, dopiero Mike Tyson pobił ten rekord). Wraz z Floydem przeżywał liczne wzloty i upadki, aż d walki z brutalnym Sonnym Listonem, po które to walce nastąpiło ich rozstanie.

Najwspanialsze lata trenerskiej kariery Cusa D’Amato, to jednak bez wątpienia prowadzenie Mike’a Tysona. Swojemu ulubieńcowi, niemal synowi poświęcił ostatnie 5 lat swojego życia. Skupiał się głównie na rozwoju techniki i dostosowywaniu każdego aspektu treningowego do stylu walki Mike’a. Zawsze podkreślał wagę szybkości w boksie. Uważał ją za kluczowy atrybut - „Szybkość w boksie spala", jak zwykł mawiać. Kolejnym ciekawym aspektem pracy nad Tysonem był brak typowego treningu siłowego. Został on zastąpiony morderczym treningiem obwodowym, składającym się z 10 serii, podczas których Tyson wykonywał 2000 brzuszków, 500 - 800 pompek na poręczach, 500 pompek, 500 szrugsów z 30 kg hantlami i 10 min treningu karku. D’Amato dostrzegał, że podczas typowego treningu siłowego Tyson traci szybkość i dynamikę, dlatego nad siłą pracowali na bardzo ciężkich workach (120-140 kg).

Bardzo dużą wagę przywiązywał D’Amato do walki z cieniem. Cusa denerwowało kiedy bokser traktował walkę z cieniem tylko jako rozgrzewkę. A większość z nich tak właśnie robiła. Tzn. powtórzyć kilka ruchów, podźgać powietrze. Dopiero potem zaczynali, jak to mówili, prawdziwy trening. „Jak jesteś w ringu to walczysz z żywymi ludźmi, którzy mają różne techniki i style. Jeśli widziałeś kolesia, który ćwiczył trzy różne kombinacje, to wiesz co dokładnie jak się zachowa. Wystarczy wyprzedzić jego reakcję i zadać mu cios.

Myśl w kategoriach kombinacji ciosów, uderzania piekielnie szybko, bez oporu worka treningowego czy ciała przeciwnika. W walce z cieniem należy się skoncentrować na wyprowadzaniu więcej niż jednego ciosu. Z takim podejściem kształtuje się dobry nawyk zadawania ciosów w serii. To pomoże w nabraniu płynności oraz wspomoże synchronizację pracy rąk i nóg. Nie zadawaj bezmyślnie ciosów gdy ćwiczysz. Skoncentruj się i myśl co robisz. Luzacka walka z cieniem nie pomoże ci na ringu, więc nie trenuj w ten sposób".

Cusa D’Amato poza bezgraniczną miłością do boksu cechowały również inne, bardzo rzadko spotykane zalety, jak nie przywiązywanie zbyt dużej wagi do kwestii materialnych „Jeżeli posiadasz przyjaciela.. prawdziwego przyjaciela… kogoś kto zawsze będzie stał przy tobie, niezależnie od tego, co się z tobą dzieje, kogoś, komu możesz zaufać - Jest to więcej warte niż pieniądze".

D’Amato, mimo, że ukończył tylko osiem klas, był niezwykle inteligentnym człowiekiem. Uwielbiał czytać o historii, polityce, filozofii, czy sporcie. W jednym był bez wątpienia trenerem numer jeden - powiedzeniach, które przeszły do historii, nie tylko boksu.

Jego opinia o treningu z ciężarami:
„Mike nigdy nie dotykał ciężarów, gdy trenował pod moim okiem. Gdy zaczynał ćwiczyć z żelastwem stawał się wolniejszy niż normalnie.
Nie będziesz szybszy od Muhammada Alego jeśli trenujesz ze sztangą."

O ciężkim worku:
„Siła ciosu Mike rozwijała się wraz z ciężarem worka. Doszliśmy do 160 kg w 84 roku, zanim Tyson stał się pro. Ale po kilku tygodniach uszkodził sobie dłoń, więc nigdy już nie ćwiczyliśmy na takim ciężarze.„

O jedzeniu:
„Pożerał steki i kurczaki. To było cholernie kosztowne - nakarmić go. Jego ulubionym rodzajem był Captain Crunch. Zwykłem kupować je na pudła, by zapełnić jego żołądek."

„Bohater i tchórz czują mniej więcej to samo - strach, tylko jeden i drugi inaczego go wykorzystują. Bohatera strach mobilizuje, tchórza paraliżuje"

Cus D’Amato był jedyną osobą, która potrafiła zapanować nad Tysonem. Wszyscy wiemy, co działo się z nim po śmierci mentora w 1985 roku. Tyson był podatny na wpływy ludzi nie zawsze mu przychylnych, jednak w jego otoczeniu zabrakło takiej osoby, jaką był Cus D’Amato, która potrafiłaby bezinteresownie roztoczyć ochronny parasol nad życiem Mike’a.

Taki właśnie był ten wielki trener - dobry, szczery, bezinteresowny, ale jednocześnie niezwykle wymagający.

ANGELO DUNDEE



Angelo Dundee to bez wątpienia jeden z najsłynniejszych trenerów boksu w historii i choć pracował z wieloma znakomitymi zawodnikami świat pamięta go przede wszystkim jako człowieka, który przez lata stał w narożniku "Największego", Muhammada Ali. I to właśnie on doprowadził zawodnika wcześniej znanego jako Cassius Clay na tron wagi ciężkiej i uczynił z niego jednego z najwspanialszych mistrzów w długiej historii nie tylko heavyweight division, ale i całego pięściarstwa. Jak przebiegała jego trenerska kariera, jakich słynnych bokserów jeszcze prowadził? Zapraszam do lektury.

Dundee urodził się 30 sierpnia 1923 roku (niektóre źródła podają też rok 1921) w Filadelfii w stanie Pennsylvania jako Angelo Merena (są różne wersje oryginalnego nazwiska, a wśród nich można spotkać jeszcze takie jak Mirenda czy Mirena Jr). Swojego przyszłego zawodu uczył się w nowojorskiej Stillman's Gym, gdzie pod koniec lat 40tych bacznie przyglądał się technikom stosowanym przez światowej klasy trenerów, między innymi samego Lou Stillmana. Po pobycie w Big Apple Dundee przeniósł się do Miami, w którym jego brat, Chris, otworzył Fifth Street Gym.

Pierwszym zawodnikiem, którego filadelfijski coach doprowadził do mistrzostwa świata był Carmen Basilio (waga półśrednia). Dziesiątego czerwca 1955 roku pochodzący z Canastoty pięściarz zwyciężył Tonyego DeMarco, dla którego była to pierwsza walka w obronie tytułu mistrzowskiego wywalczonego niewiele ponad dwa miesiące wcześniej w swoim rodzinnym Bostonie, gdzie pokonał Johnnyego Saxtona.

Jednak te największe sukcesy przyszły dopiero potem, gdy Angelo rozpoczął wspominaną na początku współpracę z Alim, wówczas Cassiusem Clayem. Miało to miejsce w 1960 roku, niedługo po pierwszym zawodowym pojedynku mistrza olimpijskiego z Rzymu, w którym pokonał on solidnego Tunneya Hunsakera. Niespełna 4 lata później Dundee wraz z Muhammadem mogli wspólnie świętować sukces jakim było zwycięstwo nad Sonnym Listonem, a w efekcie tego tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. W kolejnych latach nowy champion jak burza szedł przez zawodowe ringi, ale w wyniku burzliwych zmian w jego życiu, odmowy służby wojskowej, zmiany wyznania, mogło dojść do zerwania współpracy z trenerem. Powód? Angelo to biały człowiek i niektórzy czarni muzułmanie, jak chociażby Elijah Muhammad, radzili pięściarzowi, aby podziękował mu za wspólnie spędzone miesiące podczas treningów. Na szczęście tak się nie stało i Ali między innymi ze względu na szacunek do trenera i ogólną sympatię jaką siebie wzajemnie darzyli zdecydował się nie rezygnować.

Wspólnie z Alim przeżyli wiele wspaniałych jak i trudnych chwil - fantastyczne, dramatyczne walki z Joe Frazierem, Georgem Foremanem, Kenem Nortonem, czy Henrym Cooperem. I właśnie w takich pełnych dramatów i niepewności pojedynkach, w których wydawało się, że Ali jest już na skraju przepaści, Dundee wielokrotnie go ratował swoimi świetnymi radami na kolejne trudne minuty. Taki właśnie był Angelo - genialny motywator, z otwartą głową pełną świeżych pomysłów, niezbędnych w sporcie. Wszystko co dobre jednak kiedyś się kończy i panowie rozstali się po meczu z Larrym Holmesem, przedostatnim w karierze Muhammada.

Koniec ery Alego nie oznaczał jednak końca ery Dundee. Już parę lat wcześniej, bo w 1976 roku znany trener otrzymał propozycję objęcia posady coacha utalentowanego zawodnika kategorii półśredniej, Sugar Ray Leonarda. Angelo dostrzegał wielki potencjał młodego boksera i zdecydował się pomóc mu w dotarciu na szczyt. A ten został osiągnięty pod koniec 1979 roku, gdy Leonard pokonał w Las Vegas Wilfreda Beniteza i został tym samym mistrzem świata organizacji WBC. Tytułem się jednak długo nie nacieszył, bo już w czerwcu roku następnego po bardzo ciężkiej walce przegrał z o wiele bardziej doświadczonym Roberto Duranem.

Porażka nie zniechęciła Sugar Raya do boksu i dzięki ciężkiej pracy z Angelo w rewanżu, do którego doszło jeszcze w tym samym roku, to on był górą. Zdołał nawet rozstrzygnąć pojedynek przed czasem i już po ośmiu rundach mógł się cieszyć z odzyskania pasa mistrzowskiego.

Po kolejnych sukcesach odniesionych z Leonardem Dundee został trenerem Georgre’a Foremana, który po 10-letniej przerwie zdecydował się na powrót do boksu zawodowego w drugiej połowie lat 80tych. Warto dodać, że tak długie rozstanie z pięściarstwem w dużej mierze wynikało z faktu, że w 1974 roku Big George przegrał w słynnym Rumlbe in The Jungle z Alim, którego trenował Angelo. Ówczesny coach Muhammada został nawet oskarżony przez Georgrea o to, że poluzował liny ringu przed pojedynkiem, co miało pomóc jego podopiecznemu w odniesieniu zwycięstwa (przypominam, iż przez całą walkę pretendent korzystał właśnie z pomocy lin, na których się opierał i unikał tym samym wielu straszliwych bomb rywala). Tamto wydarzenie bardzo podłamało Foremana i przez długi czas nie mógł dojść do siebie, a w ostatniej walce przed wycofaniem się został pokonany przez solidnego, acz bardzo dalekiego od najwyższego poziomu, Jimmy’ego Younga.

Powrót George’a okazał się, o dziwo, dobrym pomysłem i w 1991 roku dostał on szansę walki o mistrzostwo świata z Evanderem Holyfieldem. Walkę przegrał jednogłośną decyzją sędziów, ale jak na 42-latka to iście znakomity wynik.

Foreman i Dundee dopięli swego pod koniec roku 1994, gdy w MGM Grand w Las Vegas ten niezwykle doświadczony pięściarz znokautował niepokonanego Michaela Moorera dzięki czemu został championem organizacji WBA i IBF (ten pierwszy pas został mu wkrótce odebrany z powodu odmówienia pojedynku z Tonym Tuckerem). Tak więc jego współpraca z Angelo z Big Georgrem tylko potwierdziła wielkość trenera z Filadelfii, który w tym samym roku dostąpił wielkiego zaszczytu jakim było włączenie do Międzynarodowej Galerii Sław (International Boxing Hall of Fame). Skoro już o wyróżnieniach mowa to trzeba wspomnieć o tytułach Menadżera Roku 1968 i 1979, które zostały przyznane Angelo przez znaną organizację Boxing Writers Association of America.

Dundee przez lata wytrenował 15 mistrzów świata. Wśród nich, poza wspominanymi Basilio, Alim, Leonardzie i Foremanie, byli jeszcze między innymi reprezentanci wagi półśredniej Jose Napoles i Luis Manuel Rodriguez oraz ciężki Jimmy Ellis. To oczywiście tylko malutka, acz bardzo jasno świecąca część jego podopiecznych, których było mnóstwo. I jak to w sporcie bywa - jedni radzili sobie lepiej, inni gorzej. Jednak nic nie jest w stanie zmienić wspaniałego dorobku Angelo, który dzięki swojej mądrości, umiejętności podejmowania szybkich i, co najważniejsze, trafnych decyzji, umiejętności motywowania bokserów i dziesiątek innych, mniejszych bądź większych zalet na stałe zapisał się w historii pięściarstwa jako jeden z najlepszych trenerów.

EDDIE FUTCH



Eddie Futch trenuje Pana Boga - napisali amerykańscy dziennikarze po jego śmierci. Przez 66 lat pracy w boksie wychował 21 mistrzów świata, w tym pięciu w wadze ciężkiej.

Każdy słyszał o Cusie D’Amato, Angelo Dundee, czy Freddie Roach’u, jednak to Eddie Futch, mimo że stosunkowo mało znany jest bez wątpienia najlepszym trenerem w historii zawodowego boksu. Wychował czterech z pięciu bokserów, którzy pokonali Alego.
Futch urodził się w Missisippi, ale dorastał w Detroit. Pracował jako robotnik i boksował amatorsko, a nawet zdobył Złote Rękawice w Detroit. Gdy chciał przejść na zawodowstwo okazało się, że ma wadę wrodzoną - szmery w sercu. Szczęśliwie wkrótce dostał pracę jako instruktor boksu w Brewster Recreational Center na przedmieściach Detroit. Jak na niespełnionego - wydawałoby się nieszczęśliwego - boksera brzmi nieźle, ale trzeba widzieć Brewster - dzielnicę tzw. projects, czyli gminnych budynków, gdzie panowała bieda, alkohol, przemoc, przestępstwo. Tam właśnie trenował Mike Tyson przed walką z Andrzejem Gołotą i trzeba powiedzieć, że z pewnością w Brewster niewiele się zmieniło.

W latach 30. w Brewster mieszkał i trenował Joe Louis - "Czarny Bombardier" - najlepszy pięściarz wagi półciężkiej i potem ciężkiej tamtych czasów. Futch - zawodnik kategorii lekkiej - był często jego sparingpartnerem. - Kiedyś trafiłem Joego. Cofnął się o krok i zapytał: - Jak ty to, do diabła, zrobiłeś? Odpowiedziałem: - Joe, nieważne jak to zrobiłem, i tak jestem za mały, aby ci zrobić krzywdę. On na to: - Jeśli ty mnie trafiłeś, to ktoś większy od ciebie też może to zrobić. Poza tym Joe uważał, że jeśli mnie trafi, to trafi każdego - mawiał potem Futch.

Był chyba jedynym trenerem czarnoskórej młodzieży w tej części miasta. W Brewster biali nie śmieli się pokazać. Drugą pasją Futcha była literatura. Dwa tygodnie przed śmiercią był z wizytą u znajomych, producentów TV. Rozmowa zboczyła na film "Hamlet" z Melem Gibsonem w roli głównej. Futch wyrecytował z pamięci cały monolog Poloniusza do Ofelii. - Mam stare wydania dzieł Szekspira. Eddie po wygłoszeniu monologu usiadł na krześle i tyle go było. Czytał przez kilka godzin - wspomina jego przyjaciel Alexis Denny, ów producent TV.

Z byłym mistrzem świata wagi lekkopółśredniej Hedgemonem Lewisem prześcigali się w recytacjach poezji. Obaj byli zakochani w twórczości Kahlila Gibrana, libańskiego poety i na wyścigi cytowali urywki "Proroka", najsłynniejszego dzieła.

Trzeba jednak przyznać, że chyba nigdy Futch nie wyglądał ani na filozofa, ani na trenera boksu. Pierwszy raz widziałem go w lipcu 1996 roku w holu nowojorskiej Madison Square Garden, gdzie odbywała się skromna konferencja prasowa przed pierwszą walką Gołoty z Riddickiem Bowe. Mały, pomarszczony, z siwą kędzierzawą głową usiadł skromnie na krzesełku obok swojego dwukrotnie większego pięściarza, który protekcjonalnie klepał go po głowie i nazywał z bezmyślnym uśmiechem Papą Smerfem. W tym momencie Futch miał 85 lat, 35-letnią żonę i sławę najlepszego trenera w historii boksu.

Sława przyszła w czasach Muhammada Alego, w czasach bokserskich herosów wagi ciężkiej - Joego Fraziera, Kena Nortona, George'a Foremana. Eddie Futch był w narożniku Fraziera we wszystkich trzech walkach z Alim, w dwóch pierwszych pojedynkach z Nortonem - pierwszy z nich zakończył się dla Alego złamaną szczęką. Zaś w obydwu po 14 rundach był remis, Ali wygrywał zrywem, no i tym, że był aktualnym mistrzem. - Za każdym razem jak Futch przygotowywał przeciwnika, wiedziałem, że będzie ciężko - wspominał Ali.

Futch często wymyślał triki bokserskie, które potem wykorzystywali jego pięściarze. Najbardziej znane były te stosowane na Muhammadzie Alim - w końcu Futch przyłożył rękę do dwóch pierwszych porażek Alego z Frazierem i Nortonem:

Rada dla Fraziera: Ali często, cofając się w ringu, opiera się o liny. Wtedy unika ciosów w głowę, odchylając ją. Większość pięściarzy próbuje go właśnie tam trafić. Bij w tułów właśnie tam będzie w tym momencie najsłabszy. Zadziałało znakomicie. W pierwszej ich walce w Madison Square Garden w marcu 1971 roku Frazier po 15 rundach pokonał Alego na punkty

Rada dla Nortona: Ali, uderzając lewym prostym, odchyla się w prawo. Masz przyjąć jego lewy prosty na rękawice i jednocześnie uderzyć swoim lewym prostym w szczękę. Skutek - złamana szczęka Alego.

Futch miał niezwykły dar wyjaśniania w krótkich słowach tajników boksu. - Stosowałem w Brewster taką metodę "krok po kroku". Nigdy nie przekraczałem następnego, jeśli nie byłem zadowolony z poprzedniego - mówił. I czasem czarował pięściarzy kąśliwymi tekstami - jak Marlona Starlinga, mistrza świata wagi lekkopółśredniej, który przez moment po zdobyciu tytułu chyba myślał, że pozjadał wszystkie bokserskie rozumy. W końcu Futch mu wyjaśnił: - Marlon, nauczyłem cię wszystkiego, co wiesz o boksie, ale nie nauczyłem cię wszystkiego, co ja wiem o boksie.

Z Riddickiem Bowe na koniec mu się nie udało, choć był także złoty okres, kiedy Bowe był niekwestionowanym mistrzem świata w trzech najważniejszych organizacjach. Wkrótce po pierwszej walce z Gołotą odszedł. Ale Bowe był zakochany w swoim Papie Smerfie, nawet gdy po ostrej jak na dżentelmena, jakim był Futch, wymianie zdań Bowe podszedł do Futcha i poprosił o kontynuowanie współpracy.

Początek ich współpracy nie był obiecujący. Menedżer Rock Newman, ten sam, który w pierwszej walce Gołoty z Bowe wdarł się na ring jako pierwszy i rozpoczął gigantyczną rozróbę w Madison Square Garden, przyprowadził Riddicka, gdy ten miał na koncie kilka zawodowych walk. - Geezer - stwierdził Futch, co miało znaczyć w slangu bokserskim lenia patentowanego. Newman jednak się upierał. - OK, mogę go wziąć na okres próbny - w końcu zgodził się Futch.
Zaaplikował Bowe straszny trening górski. Pod okiem trenera Bowe wszystko wykonywał sumiennie - wstawał o 5 rano i biegał, potem ćwiczył na siłowni, w ringu, znowu biegał. Po tygodniu Futch powiedział: - Jadę w interesach do Vegas. Masz tu rozpiskę. Rób wszystko, co tu napisane.

Futch wsiadł do samochodu i pojechał następnego dnia o 5 rano, by stanąć na trasie, którą biegał zawsze Bowe. O 5.30 usłyszał potężne sapanie i tupot nóg. A po chwili pokazał się mokry od potu, zasapany, stukilowy Bowe. - Myliłem się. Biorę go - powiedział Futch Newmanowi. Od tej pory ani razu nie wyraził się krytycznie o swoim bokserze, którego doprowadził do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej.

Rozstanie przyszło w 1996 roku. Bowe przed walką z Gołotą spotykał się z Papieżem, z Nelsonem Mandelą, robił dziesiątki tysięcy kilometrów w promocyjnych wycieczkach po świecie, słowem - był wszędzie, tylko nie w sali bokserskiej. Tył, tracił siłę, szybkość. Futch powiedział: - Riddick, to rest is to rust (odpoczynek to zguba). I odszedł.

Wreszcie ostatnia rzecz - lojalność. Futch - co wszyscy jego pięściarze podkreślają - zastępował im ojca. Ta lojalność przejawiała się czasem w dziwacznych okolicznościach. Swojego czasu prowadził walczących o tytuł mistrzów świata Larry'ego Holmesa w wadze ciężkiej i Michaela Spinksa w wadze półciężkiej. Mniej więcej w tym samym czasie mieli przygotować się do walki. - Czy uda się panu obydwu dobrze przygotować. Przecież to niemożliwe. Z którego pan zrezygnuje? - pytali dziennikarze. - Nie będzie żadnego problemu. Nie poprowadzę żadnego z nich.
Powiedział to, choć przecież właśnie z tego żył, a dwie walki o mistrzostwo świata to wielka wypłata, finał pracy trenerskiej. - Nie mógłbym wybierać między nimi. Są dla mnie jednakowo ważni i uraziłbym ich - powiedział Futch.

Nie można jednak zapomnieć o jego życiowych pomyłkach. Do Brewster Recreational Center zachodził 12-latek. - Nie po to, aby trenować. Po to, aby pogadać z chłopakami, pohałasować. Pewnego dnia przeholował. Wyciągnąłem go z sali i powiedziałem: Nie wracaj, dopóki nie będziesz umiał się zachować - wspominał Futch. Ten chłopak nazywał się Walker Smith jr, lepiej znany później jako "Sugar" Ray Robinson uznany za najwspanialszego pięściarza w historii boksu.

W dwóch narożnikach Eddie Futch po stronie Fraziera, Angelo Dundee po stronie Alego. Przed wyjściem do 15., ostatniej rundy Angelo Dundee patrzył na Fraziera po przeciwnej stronie z niepokojem. Obaj pięściarze nie mieli sił i bardzo dużo zależało od zachowania pięściarzy w narożniku. Dundee kazał Alemu oddychać głęboko. Ali musiał sprawić wrażenie, że jest gotów do walki, choć ledwo żył.

Futch w najbardziej dramatycznym momencie 14. rundy pomyślał: Joe jest dobrym ojcem, ma fajne dzieciaki. Chciałbym, aby je jeszcze zobaczył. W przerwie powiedział do Fraziera, który wyrwał do przodu z wielką energią: - Siadaj, synu. Wszystko skończone. Nikt nigdy nie zapomni, czego dziś dokonałeś.

Choć ten błagał go, żeby pozwolił mu walczyć dalej, choć była wielka szansa na znokautowanie Alego, Futch w trosce o zdrowie Fraziera poddał go. - Wtedy nienawidziliśmy cię za to, teraz błogosławimy cię - powiedziała Futchowi córka Joego Jacqueline.

FELIKS STAMM



Są ludzie, których wyjątkowej osobowości nie odda żadne pióro. Nikt nie potrafi słowem ukształtować ich sylwetki, pokazać wiernie z wszystkimi zaletami i ułomnościami. Do tych wybitnych postaci polskiego sportu należy bez wątpienia włączyć Feliksa Stamma. Powiedzieć o Nim zwyczajnie - wspaniały trener pięściarstwa - to mało. Wychowawca wielu sportowych pokoleń - to prawda, ale stanowi to tylko częściową treść biografii Stamma. Człowiek ten urodził się dla sportu, a sport stał się Jego życiowym przeznaczeniem. Feliks Stamm był wprawdzie tylko jednym z ogniw ruchu sportowego, ale jednocześnie najwybitniejszą, można powiedzieć wprost legendarną postacią. Stworzył trwałe wartości, niepowtarzalne treści, które mógłby powtórzyć tylko człowiek o takiej właśnie osobowości jak On.

Drugiego kwietnia 1976 roku w wielu mieszkaniach rozdzwoniły się telefony. Nie było tradycyjnych powitań, w słuchawkach rozbrzmiewał smutny, wprost martwy głos: Pan Feliks nie żyje! Ci, którzy wiedzieli o wielotygodniowej chorobie Stamma byli przygotowani na odejście Człowieka - Legendy. Byli przygotowani, a jednak kiedy to nastąpiło, co było nieuniknione, ich serca wypełniły się pustką i żalem. Wydawało się, że wylew krwi do mózgu, który niespodziewanie złożył do szpitalnego łóżka Pana Feliksa, minie, cofnie się, że jeszcze często spotkamy Trenera, który będzie żalić się nad losem polskiego pięściarstwa, wypijając pół czarnej, pogawędzi spokojnie, rzeczowo o sporcie. Przecież jeszcze na dwa tygodnie przed śmiercią, Stamm w rozmowie z jednym z bokserskich przyjaciół, przykuty do łóżka mówił: - No co, pojedziemy do Wisły i Cetniewa, trzeba będzie pomóc w przygotowaniu chłopców do Montrealu! Wierzył, że wyjdzie z ciężkiej choroby, że będzie czuł się potrzebny jak dawniej. Wierzył w to, chociaż w ostatnich latach był przez niektórych młodych trenerów jakby nie zauważany. Zapraszano Go wprawdzie na obozy, ale były to trochę zaproszenia grzecznościowe. A on chciał być przydatny, chociaż nikomu nie chciał zabierać stanowiska. Był Człowiekiem skromnym, wielkiego serca i miłości do sportu, nie puszącym się po zdobyciu ogromnej sławy, imponował prostotą i wielkością emanującą z całej postaci.

Kochano Go i podziwiano. Patrzono na Jego gesty, mówią przecież tak mało, przyglądano się więc Jego nie efektownej, lecz zawsze skutecznej pracy. Dziwiono się, że tak rzadko podnosił głos na sali, nie musztrował, czasem tylko poruszał krzaczastymi brwiami, kiedy był niezadowolony. Zawodnicy czuli przed Nim respekt. Ale nie był to strach słabego przed silnym. Bali się, że się po prostu zagniewa, że nie przyjdzie do bokserskiego pokoju na pogawędkę, nie zagra w brydża, czy nie ułoży garibaldki, gier, gier których nauczył pięściarzy w miejsce dawnego pokera i "oczka", że nie pomoże znaleźć właściwego słowa do krzyżówki.
Feliks Stamm nie był wykształconym Człowiekiem. Umiał jednak rozmawiać o wszystkim, znał się na wielu sprawach, biegle władał językami niemieckim i angielskim, łatwo porozumiewał się po rosyjsku. Był w sporcie Kimś, z którego zdaniem liczono się w kraju i poza jego granicami. Był samoukiem, a podpatrując innych, poszerzał swoją wiedzę fachową. Wniósł do sportu nowe myśli, z których najcenniejszą była z pewnością indywidualizacja treningu dla zawodników o różnych predyspozycjach psychofizycznych. Był intuicjonistą, który umiał wprost przewidzieć sukces tworzonego dzieła, choć nigdy nic nie obiecywał. Oszczędzał pochwały, nie szafował nagrodami, ale gdy komuś powiedział "nieźle było", to "nieźle" stawało się złotem.

Urodził się 14 grudnia 1901 roku w Kościanie. W roku 1920, służąc w grudziądzkiej Centralnej Szkole Kawalerii, był instruktorem jazdy konnej. Tam po raz pierwszy zobaczył jak wygląda walka na pięści. Propagowali ją amerykańscy oficerowie i instruktorzy YMCA. Przeniesiony w 1923 roku do Poznania, został wkrótce instruktorem w Centralnej Szkole Gimnastyki i Sportu. Przy tej Szkole powstał klub "Pent-hatlon", w którym lekcji boksu udzielał kpt Leon Berski. Podobały się Stammowi te lekcje i w latach 1923-1926 rozegrał 13 oficjalnych walk, wygrał 11, zremisował l /z jednym z pierwszych mistrzów Polski Gotowałą/ i przegrał l /z mistrzem i reprezentantem Polski na I ME Wendem/. Startował w kategoriach piórkowej i lekkiej. Stoczył także około 30 walk pokazowych. Nie był jednak, nawet jak na owe prekursorskie czasy, pięściarzem wybitnym. Wtedy to właśnie zaczął sam uczyć walki na pięści. Już w końcu 1926 roku objął stanowisko trenera w poznańskiej "Warcie", która stawała się gniazdem, z którego wyrastali pierwsi mistrzowie i reprezentanci Polski. Na tym stanowisku pozostawał przez 6 lat - do 1932 r., kiedy to został przeniesiony do Warszawy, jako wykładowca w Centralnym Instytucie Kultury Fizycznej /dzisiejsza AWF/.

Będąc trenerem "Warty"- najsilniejszego przez lata klubu - z reguły uczestniczył w przygotowaniach do najważniejszych imprez międzynarodowych. Przecież z "Warty" wywodzili się niemalże wszyscy reprezentanci. Wraz z niemieckim trenerem PZB -Otto Nispelem przygotowywał polską drużynę do pierwszego w historii oficjalnego meczu międzypaństwowego z Austrią w roku 1928 /wygraliśmy 10:6/, brał udział w szkoleniu przed Igrzyskami w Amsterdamie w tym samym roku. Potem został asystentem włoskiego trenera Garzeny, który został zatrudniony przez PZB, a po jego wyjeździe już w 1936 roku został samodzielnym trenerem narodowej kadry.

Stał w narożniku naszej drużyny olimpijskiej w latach 1936,1948,1952,1956,1960,1964 i 1968, przeżywał wraz ze swoimi zawodnikami pierwsze porażki, ale też i pierwszy medal zdobyty w Londynie przez Aleksego Antkiewicza. Radował się, ukradkiem ocierając szklące się od łez oczy, po trzecim kolejnym złotym medalu w Tokio. Aż 14 razy przygotowywał zespół narodowy do turniejów o mistrzostwo Europy, kończąc swoją trenerską karierę dwoma tytułami zdobytymi w Madrycie w 1971 roku przez Ryszarda Tomczyka i Jana Szczepańskiego. W tych kilkudziesięciu medalach zdobytych na międzynarodowej arenie, jest cząstka Jego myśli pracy, koncepcji. Nikt tego oficjalnie nie policzył, ale Feliks Stamm prowadził naszą drużynę w oficjalnych meczach międzypaństwowych co najmniej 130 razy. A ileż to odniósł zwycięstw, On i jego wspaniali pięściarze, których tak kochał.
Gdy Feliks Stamm odszedł już na zasłużoną przecież emeryturę, nie zerwał ze sportem. Jeździł ciągle na obozy, pomagał wielu klubom, zapraszany przez wielu wychowanków. Szczególnie często zapraszał swojego "Papę" mistrz olimpijski z Rzymu - Kazimierz Paździor do Lubina, gdy pracował tam jako trener ligowej drużyny. Wielu ludzi sportu miało za złe Feliksowi Stammowi, że przez ponad 40 lat swojej pracy nie wychował następcy i nie napisał paru książek, z których młodzi adepci trenerskiego fachu mogliby korzystać pełnymi garściami z wiedzy "Papy". Nie, nie wychował. Mawiał: Niech patrzą i uczą się, trenerstwa nikogo nie można nauczyć. Miał chyba rację ten Wielki Mag boksu. Ci co umieli patrzeć na Stammowe ręce skorzystali wiele, ci co nie chcieli, nie nauczyli się nigdy. Czy Feliks Stamm nie chciał, czy nie umiał napisać wielkiego podręcznika, nikt nie potrafi odpowiedzieć. Na pewno jednak nikt nie umiał Trenera do tego serio namówić...
Feliks Stamm wychował wielu medalistów IO, mistrzostw świata, czy mistrzostw Europy.

Należą do nich: Zygmunt Chychła, Kazimierz Paździor, Jerzy Kulej, Jan Szczepański, Józef Grudzień, Marian Kasprzyk, Aleksy Antkiewicz, Zbigniew Pietrzykowski, Leszek Drogosz, Tadeusz Walasek, Jerzy Adamski, czy Artur Olech.

Żródło:
http://www.boks-poznan.pl/legendy_new

Zmieniony przez - Woj17 w dniu 2010-12-21 21:30:36
Ekspert SFD
Pochwały Postów 686 Wiek 32 Na forum 11 Płeć Mężczyzna Przeczytanych tematów 13120

PRZYSPIESZ SPALANIE TŁUSZCZU!

Nowa ulepszona formuła, zawierająca szereg specjalnie dobranych ekstraktów roślinnych, magnez oraz chrom oraz opatentowany związek CAPSIMAX®.

Sprawdź
...
Najnowsza odpowiedź. Aktualizacja:
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 19 Napisanych postów 4645 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 16509


Zmarł znany trener bokserski Gil Clancy

W wieku 88 lat zmarł trener i menedżer bokserski Amerykanin Gil Clancy. Współpracował z takimi gwiazdami, jak Muhammad Ali, Joe Frazier i George Foreman, a jeden z jego podopiecznych Emile Griffith sięgnął po mistrzostwo świata w kat. półśredniej i średniej.

W 1993 roku nazwisko Clancy'ego znalazło się w Międzynarodowej Galerii Sław zawodowego pięściarstwa.
Współpracował z wieloma znanymi bokserami, ale najdłużej, bo dwie dekady, z Griffithem, który święcił sukcesy w latach 60. ubiegłego wieku.

Clancy miał pięcioro dzieci, 18 wnuków i 19 prawnuków. Jego żona Nancy zmarła 16 miesięcy temu.

interia.pl

Bez trenerów nie ma gwiazd. Być może nie oglądali byśmy takich wielkich bokserów jak Ali gdyby nie Gil.

Dopóki walczysz Jesteś zwycięzcą...

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 3 Napisanych postów 206 Wiek 28 lat Na forum 14 lat Przeczytanych tematów 4437
Fajne.. sog

Z dnia na dzień coraz lepiej.

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 11 Napisanych postów 773 Wiek 34 lat Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 9531
Bardzo fajny ART.
Znacie może tytuły książek, jakieś artykuły, opisujące metody treningu tych Legend?

Bardzo pożyteczną rzeczą dla niewykształconego człowieka jest czytanie zbioru cytatów

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 72 Napisanych postów 4264 Na forum 14 lat Przeczytanych tematów 21651
SOG nie wchodzi...

Dobre,w jednym poście sam miód.
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 72 Napisanych postów 4264 Na forum 14 lat Przeczytanych tematów 21651
LaRive tak naprawdę ciężko coś takiego znaleźć-dobra była książka Gradopołowa...

To nie jest jakiś niewiadomo jaki trening...Ale Stamm był kreatywny

Przykładowo Stamm by zwiększyć moc w rękach kazał swoim podopiecznym po pół godziny rąbać drzewo raz lewą raz prawą ręką...

Bodajże po pewnym sparringu partner Kuleja pytał się go jak on to zrobił ? Skąd on to ma Moc.





Zmieniony przez - Cezi1987 w dniu 2010-12-21 22:14:21
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 2 Napisanych postów 793 Wiek 38 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 23741
Dzięki, dokładnie Cezi dlatego wrzuciłem to na forum.
A z obecnych trenerów do miana legendy zasługuje chyba już Freddie Roach, i może Nacho Beristain trener Juana Manuela Marqueza.

Pamiętam anegdotkę o trenerze Stammie, jak był z naszymi czołowymi amatorami na zgrupowaniu w Danii, a tam trener jakiegoś zawodowca poprosił Stamma, żeby dał kogoś od nas na sparing z jego zawodowcem, bo ktoś tam się nie stawił na sparing z nim.

Na to Stamm, że może kogoś wysłać na sparing, i dodał, że daje najsłabszego - Kuleja

Taki żarcik Stamma. Sparing szybko przerwano „najsłabszy amator” pozamiatał zawodowca
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 11 Napisanych postów 773 Wiek 34 lat Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 9531
"Wielu ludzi sportu miało za złe Feliksowi Stammowi, że przez ponad 40 lat swojej pracy nie wychował następcy i nie napisał paru książek, z których młodzi adepci trenerskiego fachu mogliby korzystać pełnymi garściami z wiedzy "Papy". Nie, nie wychował. Mawiał: Niech patrzą i uczą się, trenerstwa nikogo nie można nauczyć. Miał chyba rację ten Wielki Mag boksu. Ci co umieli patrzeć na Stammowe ręce skorzystali wiele, ci co nie chcieli, nie nauczyli się nigdy"
Szkoda, że nie wziął pod uwagę tego, że niektórym nie dane będzie podejrzeć najlepszych na żywo.
Mi nie chodzi o wyszukanie w tych książkach gotowych rozpisek. Szukam tego "czegoś", gdy już to zobaczę to będę wiedział, że to jest "to". Dlatego pytam czy znacie ciekawe książki o tej tematyce (rozwoju fizyczno - psychicznego boksera).

Bardzo pożyteczną rzeczą dla niewykształconego człowieka jest czytanie zbioru cytatów

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 72 Napisanych postów 4264 Na forum 14 lat Przeczytanych tematów 21651
Gradopołow jest prosty i skuteczny(podstawy boksu w ksiażce-surowe)...Ale w żadnej książce nie da się tego opisać...Z żadnej książki nauczyć...Boks,to typowo sport praktyczny...

Pewien fotograf powiedział mi kiedyś:

Co do znanych fotografów,że najwięcej było samoukami,którzy uczyli się,ale przede wszystkim sami traktowali to jako pasję i sami kombinowali...(Chodzi o trenerkę nie o boks w domu bardziej w tym porównaniu )

Czyli generalnie uczyć się od najlepszych,podpatrywać i samemu główkować...Pasja na ringu i poza nim

To jest najlepszy trener...No bo wytłumaczcie mi co jest w Stammie takiego,że nikt teraz nie potrafi robić tego co on ?

Zmieniony przez - Cezi1987 w dniu 2010-12-21 23:25:38
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 15 Napisanych postów 4568 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 34748
Bomba. Soczek.

Witalij Kliczko na prezydenta Ukrainy !!!

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 19 Napisanych postów 4645 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 16509
Mało tego. Ja bym dorzucił jeszcze Roacha, Richardsona. Coś ze współczesnych trenerów.

Dopóki walczysz Jesteś zwycięzcą...

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Znawca
Szacuny 34 Napisanych postów 7667 Na forum 20 lat Przeczytanych tematów 81617
Larive - polecam Ci Rossa enamita

I blog, i filmiki na youtube. No i napisał kilka książek. Przede wszystkim o treningu kondycyjnym. Ale jest też ciekawa pozycja o boksie.

http://rosstraining.com/blog/
Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

Janusz Pindera o Chisorze i Dimitrenko.

Następny temat

Andrzej Kostyra:)

WHEY premium