W zeszłym roku udało mi się zrzucić 8-10kg, ale teraz wiem, że nie zabrałam się do tego odpowiednio. Rozpisywałam sobie wszystkie posiłki, jednak przy założeniu, że odrzucam żywność przetworzoną, cukier i białe ziarna oraz redukuję tłuszcze dodane (olej, masło itp.) było mi niezmiernie ciężko jeść odpowiednią ilość kalorii dziennie. Po wieczornym podsumowaniu wychodziło mi często 1200-1400 kcal, a przekroczenie 1600 przy czterech posiłkach dziennie (to dla mnie optymalna ilość) było średnio wykonalne. Jadłam zdrowo, posiłki były zbilansowane, nie unikałam konkretnych składników makro. Czułam się dobrze, nie chodziłam głodna, nie miałam napadów obżarstwa.
Jednak po pewnym czasie waga stanęła i przez miesiące nie drgała w żadną stronę. Nie było efektu jo-jo w momencie, gdy trochę straciłam motywację i zaprzestałam ćwiczeń, okazało się też, że w dość sporej rozciągłości czasowej, wagowo nie ma różnicy, czy jem czysto czy trochę mniej (z czasem to „niezdrowo” pojawiało się częściej).
Dopiero po jakimś czasie dostrzegłam, że mimo iż waga stoi – zaczyna się pojawiać znacząca różnica w stosunku tkanki tłuszczowej do mięśnia.
I na tę chwilę chcę zacząć od nowa, ale tym razem nie na czuja, ale z głową.
Założyłam więc, że pierwszą rzeczą, której chcę pilnować – to dostarczać organizmowi odpowiednią ilość kalorii, czyli w zasadzie – jeść więcej. Jest mi bardzo ciężko ustalać takie posiłki, by kalorii nie było za mało i chcę na początek zajrzeć do makro, żeby dowiedzieć się czego trzeba dopchać. Byłoby idealnie, gdybym mogła sobie np. „oszukać” posiłki, dosypując orzechów, sezamu czy innych ziaren, ale to trzeba sobie spojrzeć na rozpiskę. I tu pojawia się problem. Kalkulator BMR mówi mi, że przy założeniu „chcę schudnąć”, powinnam przyjmować prawie 2200 kcal. Ja rozumiem że można to łatwo zrobić na zupkach chińskich popijanych colą, ale przy dbaniu o czyste składniki, wydaje mi się to ogromnie ciężkie do osiągnięcia bez zapychania się.
Wczoraj złapałam się za głowę, gdy po całym dniu ładnych posiłków, sporych i sytych, najedzona i zadowolona siadłam do kalkulatora, a tu ledwie wyszło 1500. I przypomniał mi się temat, który tutaj kiedyś czytałam. Nie pamiętam jak nazywała się autorka, ale dziewczyna walczyła ze sporą nadwagą i w jej DT pamiętam, że właśnie inne użytkowniczki cisnęły jej te kalorie, gdzie się dało, żeby ich za mocno nie obcinała (pamiętam, że wątek był długi, ale dziewczyna po drodze się poddała, po czym założyła od nowa drugi DT, oraz że kierowała ją tam na dobre tory użytkowniczka Oblique – czy ktoś może kojarzy i jest w stanie podrzucić mi ten temat? Autorka chyba startowała z pułapu ok. 90kg jeśli dobrze pamiętam).
Nie znalazłam tego tematu, natomiast poczytałam sobie trochę innych DT i zdziwiła mnie jedna rzecz – wiele użytkowniczek w zrzutach z potreningu zakłada sobie zapotrzebowanie na poziomie 1600-1800 kcal. Skąd to bierzecie? Nie za mało przy treningach? Wszelkie kalkulatory każą mi jeść więcej niż 2000. Mam 30 lat, 160cm, 68-70kg, tryb pracy siedzący z domu, brak problemów zdrowotnych, planuję treningi 4 dni w tygodniu plus intensywną jazdę na rolkach codziennie w ramach transportu (w zimie kiedy jest sucho i bezwietrznie, w okolicach 0 stopni też jest ok). Cel to zrzucić ok. 10kg i oczywiście ogólna poprawa komfortu życia, jaka wiąże się z aktywnym trybem i zdrowym żywieniem.
Byłabym bardzo zadowolona, gdyby codziennie spożycie na poziomie 1700 kcal było w porządku, ale boję się przesadzić w obcinaniu. Czy to nie za mało? Nie będzie miało później negatywnych konsekwencji?Kalkulatory mówią swoje, a tutaj w Waszych dziennikach wydaje się to na porządku dziennym. Czy ktoś mógłby mi objaśnić, skąd te rozbieżności? Muszę założyć jakiś punkt wyjścia, a jestem w kropce dopóki nie ustalę, czy mogę jeść 1700, czy muszę co najmniej 2000 (internetowy chaos informacyjny nie pomaga). Doświadczenie podpowiada mi że za mało to niedobrze, ale wtedy to „za mało” to było średnio pewnie 1400.
Z góry dzięki, jeśli komuś będzie chciało się to przeczytać :)