Długi czas nie robiłam nic a nic, na przemian śpiąc i leżąc, i jakoś od maja-czerwca udało mi się zaktywizować. Najpierw powoli, stopniowo, spokojnie. Od września natomiast mam stały plan treningowy i zaczynam się zastanawiać, czy trochę nie przesadziłam. Mam już za sobą kilka mniejszych przesileń, kiedy czułam kompletne wyczerpanie, ale podejrzewałam, że to tylko kwestia nieodpowiedniej diety (za mało jem). Problem w tym, że jak tylko wspominam komuś o swoim planie, to prawie każdy łapie się za głowę i radzi z połowy zajęć zrezygnować. No a mnie się nie wydaje, żeby to było jakoś dużo. Rzuci ktoś bardziej fachowym okiem?
Ogólnie wygląda to tak:
poniedziałek
- tylko rozciąganie
wtorek
- 8:30 - 9:30 zajęcia na siłowni (zazwyczaj obwody, trochę wytrzymałość, trochę siła)
- 19:30 - 22:00 - ścianka wspinaczkowa
środa
- 20:00 - sztangi (naprawdę małe obciążenie, dostosowuję się do zaleceń rehabilitanta)
czwartek
- 8:30 - 9:30 zajęcia na siłowni (znowu obwody)
- 19:30 - 22:00 - ścianka wspinaczkowa
piątek
- tylko rozciąganie
sobota
- 10:00 - tabata
- wieczorem czasami ścianka wspinaczkowa (a czasami fajrant)
niedziela
- ścianka wspinaczkowa (o różnych porach, tak z 3h treningu)
I teraz moje pytanie: czy przy odpowiednio dobranej diecie taki trening to za duże obciążenie dla organizmu czy powinnam się spokojnie do tego trybu przyzwyczaić? Na siłowni mi zależy, bo to głównie wytrzymałość, sztangi są rewelacyjne przy mojej wadzie postawy (wg rehabilitantki), no a ze wspinaczki nie zrezygnuję, i basta! Można tak?
aaa. Jakby co to mam 26lat i jestem szczupła, zdrowa i leniwa. Ale trenować lubię.
Zmieniony przez - yoshee w dniu 10/29/2018 7:55:07 PM
Zmieniony przez - yoshee w dniu 10/29/2018 7:56:14 PM