W czwartek 25 Października wybrałem się z przyjaciółmi do San Francisco. Było nas trzech. Spędziliśmy tam dwa upojne dni. Nocą z piątku na sobotę postanowiliśmy z powrotem wrócić do Las Vegas - czekały tam na mnie finały Mr. Olympia w Mandalay Bay. Droga była długa. Ponieważ byłem zmęczony prowadzeniem samochodu przez całą noc, nad ranem poprosiłem jednego z moich kolegów aby mnie zmienił. Przesiadłem się na przednie siedzenie pasażera i poszedłem spać. Nie na długo. Kolega prowadząc samochód 130km/h zasnął za kierownicą. Pobudkę miałem naprawde wstrząsającą. Samochód zjechał z drogi. Uderzywszy w skały leżące w tej części pustyni zaczęło się dachowanie. Odbijaliśmy się w samochodzie jak piłeczki pingpongowe a części wraku można było zbierać w promieniu 1 kilometra. Uratowały nas pasy oraz poduszka powietrzna od strony kierowcy. Ja jako przedni pasażer miałem najbardziej przerąbane. Pomoc przybyła dopiero po 45 minutach. Do najbliższej miejscowości było 58 mil. Niestety na kolejne 2 dni utkwiliśmy w jakiejś dziurze o nazwie Tonapah i nie trafiliśmy na czas do Vegas. Moje biedne obolałe stawy barkowe nie zobaczą szybko siłowni - ale na szczęście byłem chudy i bez żadnej formy po wakacjach. Straciłem samochód bez AC i żyje dalej.
CZY KTOŚ Z WAS PRZEŻYŁ COŚ PODOBNEGO ?