No i stało się. Wczorajszy trening zrobiłem w najgorszym możliwym momencie - w chwili, gdy wirus grypy zaczął kolonizować moje drogi oddechowe. W efekcie rozprzestrzenił się masakrycznie, dziś ledwo widzę na oczy. Cała rodzina stęka, ale ja ledwo chodzę :D
Parę dobrych rad dla chorych:
- nie zbijamy temperatury, dopóki nie jest to naprawdę konieczne. Odpadają więc wszelkie gripeksy i inne takie cuda. Owszem, będziemy się czuć lepiej, ale wirus w tym czasie zrobi co chce, bo bez gorączki organizm nie jest w stanie go zwalczać. Efekt? Nawet tydzień dłużej dochodzenie do siebie po chorobie.
- witamina C to nasz przyjaciel. Ważne, żeby łykać ją stopniowo, po kilkaset jednostek - nie duże porcje na raz. Uszczelnia naczynia krwionośne, aktywizuje niektóre mechanizmy obrony przeciw wirusom.
5 gram dziennie to wcale nie jest bardzo duża ilość, ba, to może być wręcz za mało.
- nie jemy na siłę. Organizm trawiąc traci energię, którą inaczej zużyłby na szybszą walkę z chorobą. Oczywiście jak nasze ciało da nam znać, że ma na coś ochotę, szamamy zdrowo
- dobry patent - pół cytryny do szklanki ciepłej (nie gorącej) wody, do tego łyżeczka czy dwie miodu. Oprócz witaminy C dostarczymy końską dawkę bioflawanoidów, które jeszcze bardziej uszczelnią naczynia krwionośne, chroniąc przed dalszą inwazją wirusa
- cynk jest bardzo silnym środkiem przeciwwirusowym.