Dziwny mam ostatnio czas w żywocie marnym. Nie mam problemu z treningiem... Biegam, pływam, od czasu do czasu macham sztangą.
Problem w tym że ostatnio to co w siebie wrzucam w postaci pokarmu w porównaniu z tym co się powinno to jest coś takiego, jak byście porównali kosmetyki marki hipermarket a np. perfumy Dolce&Gabbana.
Nie wiem jak to jest że ciągnie mnie w stronę hamburgerów, ciastek, kebabów, cukierków, hot dogów etc.
Jak jestem na miescie to zamiast wstąpić do baru mlecznego i coś tam zjeść ciągnie mnie (niczym popęd seksualny) do fast fudowej budki.
Mieliście taki okres u siebie a jak tak to jak sobie z nim poradziliście?
Sam próbowałem sobie mówić że niszczysz efekty pracy treningowej, ale to bywa silniejsze ode mnie... Tylko myśl o ooostrym hamburgerze czy kebabie i już stoje pod budką.
Ps. Nie jestem w ciąży