Moda na szczupłą i wysportowaną sylwetkę sprawiła, że wiele osób chodzi nie tylko na siłownie, ale dodatkowo zażywa środki na poprawienie kondycji i umięśnienie ciała. Alarmujące dane na ten temat publikują specjalistyczne pisma medyczne, w których wysunięto podejrzenie, że na skutek nadużycia anabolików coraz więcej mężczyzn zgłasza się do poradni leczenia bezpłodności. Niemieckie ministerstwo zdrowia ostrzega, że nielegalne preparaty, pochodzące głównie z Europy Wschodniej, mogą zawierać hormon wzrostu uzyskiwany ze zwłok, który grozi zakażeniem chorobą Creutzfelda - Jakoba (CJD), wywołującą u ludzi podobne objawy co tzw. choroba szalonych krów (BSE). Dostępna na rynku somatotropina (hormon wzrostu), stosowana w leczeniu dzieci z niedoczynnością przysadki mózgowej, jest całkowicie bezpieczna, ale wyjątkowa droga. Koncerny farmaceutyczne lek ten wytwarzają kosztownymi wciąż metodami biotechnologii, dlatego wiele osób woli ryzykować zdrowiem, zażywając hormon pozyskiwany ze zwłok. A zainteresowanie tym hormonem jest dość duże. Gustują w nim zarówno ludzie uprawiający wyczynowo kulturystykę i inne sporty siłowe, jak też zawodnicy wielu innych dyscyplin, gdyż jest to znakomity środek anaboliczny, a do tego trudno wykrywalny w rutynowych kontrolach antydopingowych.
Oszustwo w ampułce
Doniesienia o możliwości zakażenia CJD po zażyciu nielegalnych preparatów wywołały wśród części sportowców zaniepokojenie, ale o zagrożeniu tym nie wszyscy wiedzą, podobnie jak o skutkach ubocznych zażywania wielu innych środków dopingujących. Jak podkreśla "British Medical Journal", niepokojący jest zarówno brak wiedzy o konsekwencjach stosowania anabolików, jak też to, że bardzo często lekarz nie wie, że schorzenie spowodowane jest nadużyciem sterydów, gdyż pacjent to ukrywa. Według niemieckiej agencji DPA w Niemczech najczęściej stosowany jest preparat o dźwięcznej nazwie "Somatogenum", który prawdopodobnie pochodzi z Litwy. Ale powodów do niepokoju jest znacznie więcej. Nikt, kto stosuje hormony wzrostu, a także anaboliki lub inne środki dopingujące, nie ma pewności, co tak naprawdę zażywa. Wiele z nich rozprowadzanych jest wyłącznie na czarnych rynku, w dodatku wytwarzane są przez firmy, do których trudno mieć jakiekolwiek zaufanie. Często nie wiadomo, co zawierają: aminokwasy czy substancje o zupełnie obojętnym działaniu, w dodatku silnie zanieczyszczone. Do takich podejrzeń skłaniają unikatowe badania, jakie przeprowadzono na zlecenie niemieckiego tygodnika "Focus". Objęto nimi środki dopingujące, jakie obecnie dostępne są na rynku europejskim. Mimo dość wysokich cen niemal do wszystkich badanych próbek można było mieć jakieś zastrzeżenia. Jednym z takich podejrzanych "koksów" jest Somatogen-L, zawierający hormon wzrostu, wytwarzany przez firmę BIOFA na Litwie. Jedno opakowanie, zawierające 5 ampułek tego środka, kosztuje 90 marek (przy większym zakupie, np. 1000 ampułek, cena spada do 35 marek). Ale co z tego, skoro po badaniach okazało się, że jego biologiczne działanie jest niewielkie. Środek jest w dodatku mocno zanieczyszczony, co zwiększa ryzyko kuracji przy intensywnym stosowaniu. Skutkiem może być np. rak mózgu, wrzody jelit, uszkodzenie serca oraz kości. Jeszcze gorzej wypadł hormon wzrostu wytwarzany na Węgrzech. Niemieccy badacze uznali, że jego skuteczność jest zerowa, za to ryzyko niepożądanych działań wyjątkowo duże. Środek zawiera tylko jeden procent poszukiwanej substancji, za to sporo zanieczyszczeń. Większe zaufanie można mieć do preparatów zawierających testosteron, jak np. te wytwarzane w Rosji. Mało jednak mówi się o tym, że ich nadużycie powoduje zanik jąder, impotencję i zaburzenia pracy serca. Niektóre preparaty zawierają zupełnie co innego, niż oferują na etykiecie. Przykładem jest słynny Anapolon 50, anabolik, w którym powinno być 50 mg oxymetholonu. Okazuje się, że owszem są w nim sterydy, ale nieco innego typu (metandienon) i w mniejszych dawkach (zaledwie 13 mg). Oryginalny Anapolon nie jest wytwarzany od 1990 r. Podobne fałszerstwa można podejrzewać też przy zakupie innych anabolików, jak Parabolan czy Primobolan Depot.
Doping - morderca
Jak pisze Domhnall MacAuley z "British Journal of Sports Medicine", wiele obiegowej wiedzy na temat dopingu to podejrzenia i pogłoski, a metody dopingu stosowane przez sportowców raczej nie opierają się na publikowanych badaniach naukowych. Mimo tego wśród sportowców od dawna rozpowszechniona jest niezachwiana wiara w cudowną moc leków podnoszących wydolność fizyczną. Wielu zawodników uważa, że wręcz zmuszonych jest do ich zażywania, gdyż inaczej będą mieli mniejsze szanse w rywalizacji o medale i - co tu dużo mówić - spore pieniądze, bo konkurenci na pewno też tak postępują. Przekonanie to wzmacniają trenerzy, którzy nie ryzykują swoim zdrowiem, a nawet własną karierę zawodową. Magia pigułek powoduje, że wielu ludzi wierzy nie tylko w działanie środków dopingujących, ale sądzi, że w podobny sposób można uporać się ze skutkami ubocznymi, jakie wywołują. Doszło nawet do tego, że część sportowców zażywa coraz więcej pigułek na wszystko, nie zdając sobie sprawy, iż może się to skończyć tragicznie: nagłym zgonem lub trwałym kalectwem. Przykładem są anaboliki często przyjmowane równocześnie z lekami moczopędnymi, aby zmniejszyć zastój płynów w organizmie. Tyroksynę przyjmuje się w celu zmniejszenia masy ciała, a tamoksyfen, by zapobiec ginekomastii - zbyt dużemu powiększeniu sutków u mężczyzn. Na dodatek, porcje leków, stosowane przez sportowców dla dopingu, zwykle znacznie przekraczają dawki terapeutyczne. A przecież wyczynowcy często zażywają jednocześnie kilka różnych typów anabolików. W Polsce wciąż głośna jest tragiczna śmierć z powodu niewydolności serca znakomicie zapowiadającego się przed laty młodego kolarza Joachima Halupczoka. Do dziś krążą plotki, że faktyczną przyczyną jego zgonu była nie jakaś ukryta choroba, np. zapalenie mięśnia sercowego, na którą nałożyły się wyczerpujące treningi po przebytej infekcji, lecz erytropoetyna (EPO). Lek ten początkowo był stosowany wyłącznie w celach medycznych: w terapii ciężkiej niedokrwistości, wywołanej np. niewydolnością nerek. Przed kilku laty sportowcy wpadli na pomysł, że może on też pomagać poprawiać wyniki sportowe. Środek podnosi we krwi hematokryt, co pozwala lepiej dotlenić organizm, by zmusić go do większego wysiłku. Trudną do wykrycia erytropoetynę wielu sportowców zaczęło używać przed igrzyskami w Barcelonie, a wkrótce preparat ten zyskał opinię "killer drug", czyli dopingu-mordercy. Podejrzenia te potwierdza "British Medical Journal", ale przyznaje, że nie ma dowodów, by można z nim wiązać przypadki nagłych i nie wyjaśnionych zgonów u zawodników.
Życie na koksie
Ostatnio pojawiło się podejrzenie, że anaboliki zwiększają ryzyko niepłodności u kulturystów, często zażywających je w dużych dawkach. Jak twierdzi A. P. Murdoch z Centrum Medycyny Reprodukcyjnej w Newcastle, zażywanie hormonów płciowych, np. testosteronu, również przez coraz większą grupę mężczyzn amatorsko uprawiających kulturystykę, może być nie rozpoznaną przyczyną niepłodności. Zaniepokojenie jest tym większe, że środki te stosowane są już nawet przez piętnastoletnich chłopców, których zwykle łatwo rozpoznać po niskim, jak na ich wiek, wzroście, nadmiernie umięśnionej budowie ciała i małych, zazwyczaj, jądrach. Jak twierdzi Domhnall MacAuley, nie ma wątpliwości, że ten rodzaj dopingu jest powszechny, a częstość jego stosowania znacznie wzrosła w ciągu ostatnich 10-20 lat. Według "British Journal of Sports Medicine" aż 38,8 proc. osób uczęszczających do prywatnych klubów kulturystycznych w West Glamorgan przyjmuje tego rodzaju środki, pochodzące na ogół z nielegalnego źródła. W zachodniej Szkocji 19,5 proc. kulturystów zażywało leki kształtujące sylwetkę i wspomagające trening. Jeszcze więcej wykryto ich w USA: aż połowa mężczyzn (54 proc.) regularnie przyjmowała sterydy. Jedynie kobiety rzadziej stosowały tego rodzaju doping - tylko 10 proc. Najbardziej niepokoi, że coraz więcej ludzi w Europie Zachodniej i w USA próbuje się odmłodzić za pomocą anabolików. Mężczyźni w wieku 40 lat, którzy nigdy wcześniej nie uprawiali sportów, nagle chcą odzyskać sprawność z lat młodości, najlepiej bez większego wysiłku. Prasa amerykańska podejrzewa, że w USA szpikuje się sterydami już 2-3 mln ludzi, z tego najmniej pół miliona to nastolatki. Podobnie jest w innych krajach. W Niemczech po sterydy sięga już 100 tys. młodzieży, z roku na rok więcej. W Polsce takich badań nikt jeszcze nie przeprowadził, niemniej jednak nie jesteśmy w tyle za zachodem, niestety. Coraz więcej amatorskich kulturystów sięga po niedozwolone wspomaganie! Zastanówcie się zanim zdecydujecie się na życie na koksie!!!
Naprawdę niebezpieczny człowiek nigdy nie grozi.
[ON]