Po kolei.
Postaram się podsumować "10 000 swingów", bo oczywiście coś odłożone na chwilę... Wiecie. Tyle się dzieje.
A zatem.
Początki
Przystępowałem do treningu z obawami w stylu: monotonne, kaganiec, ograniczenie, nie wiem czy dam radę,
po co ćwiczyć coś co umiem itp.
Na początku porwałem się na sety z 32 kg. I okazało się, że nie wyrabiam. Po prostu zdychałem i jęczałem jak potępieniec. Technikę miałem żałosną i jest to najdelikatniejsze określenie dla tego co wyprawiałem z plecami, biodrami i barkami. Wpisy z okolic 26 października: "zrobiłem małe sety z 32 kg i do 50-tek złapałem 24 kg" i dalej: "tylko dwa pierwsze z 32, a reszta 24" Potem już nawet nie próbowałem. Na warsztat trafiło 24 kg i w zasadzie do 5-6 tysiąca tak zostało.
Challenge
Potem okazało się, że nagle mam podczas treningu coraz niższe tętno. Dodatkowo ćwiczenia w grindach szły coraz lepiej. Drążek i dipsy - tu było zdecydowanie najlepiej. Do wyciskania na ławce nie przykładałem się zbyt mocno, ale i nie taka jest idea grindów. Przysiady lubię i robiłem je zazwyczaj 5-7-8, co dawało około setki na jednym treningu. Najbardziej pasowały mi goblety bo pozwalały oszczędzić trochę czasu.
Wysiłek był subiektywnie coraz mniejszy - mogłem pozwolić sobie na skracanie przerw (rekordy wykonania 500 swingów zbliżały się do 31 minut). Tętno na chwilę wzrosło, a potem zaczęło znowu spadać.
Nagle, w okolicach 4000 złapałem się na tym, że coraz bardziej przykładam się do techniki. Przypomniałem sobie wszystko co wiedziałem o swingu, poczytałem, pooglądałem i treningi znowu stały się cięższe. Na chwilę. Poprawa techniki zaczęła wpływać na wykonanie treningu i zmęczenie.
Progres
Po połowie postanowiłem złapać za cięższy odważnik. Najpierw postanowiłem robić małe sety z dużym odważnikiem i stopniowo przechodzić z obciążeniem do większych. Porzuciłem pomysł i zacząłem od 50-tek robionych z dużym ciężarem. Nie było źle. Do skorygowania miałem tylko jeden element: oddech. Przekonałem się o tym boleśnie (dosłownie). Po którejś ostatniej 50-tce myślałem, że mam wylew. Potworny ból w ciemieniu i potylicy. Wystraszyłem się, ale winę zrzuciłem na dietę LC. Dopiero Panteon naprowadził mnie na rozwiązanie. Odruchowo stosowałem "oddech siły", który lepszy jest jednak do krótszych setów. Przy 50-tkach musiałem nauczyć się oddychać fizjologicznie, czyli wdech na otwartej klacie, w górze - wydech w dole. I od tej pory to już było z góry. Ostatnie treningi niczym mnie nie zaskoczyły.
Efekty
Perfekcyjny (nie boję się, że nadużywam tego określenia) swing. Dosłownie czuję to ćwiczenie i jego olbrzymi wpływ na organizm. Nie wiem jaki ten program miał wpływ na parametry fizjologiczne, bo akurat stosowałem dietę ekstremalnego LC (30-40 g węgli na dobę) i waga leciała nawet od samego leżenia Zresztą nauczyłem się nowego angielskiego słowa: "collapse". Musiałem. Wpisanie w google frazy: "collapse in ckd diet" odpowie Wam dlaczego w pewnym momencie się wystraszyłem. Takiej jazdy jeszcze nie miałem. Twarz koloru marmuru (łącznie z ustami) i czerwone oczy (białka przekrwione, a powieki w kolorze karminu) + dwukrotna utrata przytomności. Jak się okazało - nie pamiętam tego - zmierzyłem sobie ciśnienie. Gdy przeglądałem pamięć ciśnieniomierza znalazłem pomiar z danymi: 106/65 z godziny 2:15 AM.
Nieco złagodziłem reżim LC i po prostu robiłem swoje dalej. Oczywiście takie nieprzewidziane ładowanie przełożyło się na wyniki, ale co tam... Tu już nie było mowy o redukcji. Trzeba było się ratować. Ketogeny to jazda po bandzie - zawsze to powtarzam. Obecnie jestem w okolicy 108-109 kg czyli norma fizjologiczna. Dzisiaj pewnie za sprawą soli i węgli coś pójdzie w górę, ale olać to. Po to mam buty do biegania, parę rąk i nóg, odważniki żeby uporać się z tym jak mężczyzna, a nie yeeebać się z tym jak anorektyczna modelka, albo dworzanin Ludwika XVI
Ale, ale, ale...
Najciekawsze dzieje się w głowie...
Alicja w Krainie Czarów napisał(a):
– Czy nie mógłby pan mnie poinformować, którędy powinnam pójść? – mówiła dalej.
– To zależy w dużej mierze od tego, dokąd pragnęłabyś zajść – odparł Kot-Dziwak.
– Właściwie wszystko mi jedno.
– W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz.
– Chciałabym tylko dostać się dokądś – dodała Alicja w formie wyjaśnienia
– Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szła dość długo.
No właśnie. Nie potrafię tego lepiej opisać. Zafundowałem sobie czas na przemyślenie kilku rzeczy, poprawę techniki i wyrobienie żelaznej (żeliwnej) dyscypliny. Teraz wiem, że regularne i konsekwentne realizowanie planu wymyślonego przez dobrego fachowca, nawet jeżeli nie obserwujemy spektakularnych efektów i tak wpłynie pozytywnie na to co robimy. Zamierzam pochylić łeb w pokorze i słuchać wielkich mistrzów
Tyle dało mi "10 000 swingów". Nagram niedługo swój swing z 16 kg odważnikiem i złożę go ze swoim wykonaniem sprzed 10 000. Zobaczycie o czym mowa.
Czy to będzie dobre dla mnie?
Nie, jeżeli:
- dopiero zaczynasz przygodę z odważnikami/treningami
- oczekujesz spektakularnych efektów w krótkim czasie
- nie potrafisz podważyć swoich założeń, techniki i pozostajesz zamknięty na to co mówią inni i Twoje ciało
Tak, jeżeli:
- znalazłeś się w ślepej uliczce i nie bardzo wiesz co zrobić ze swoimi treningami
- szukasz dobrego sposobu na rehabilitację kręgosłupa, wzmocnienie mięśni brzucha, pleców, nóg (nie mówię: uwidocznienie, mówię: wzmocnienie)
- chcesz szybciej biegać, wyżej skakać, uderzać mocniej, nie tracić tchu przy sprintach
---
Z drugiej strony nie ma reguł. A żyć i ćwiczyć trzeba
Od kilku dni chodzi za mną taki tekst:
"Potrzebujesz naprawdę niewiele, żeby mieć wszystko czego naprawdę potrzebujesz" Myślę, że to też jakoś charakteryzuje ten cały cykl. No i chyba warto móc powiedzieć o sobie: jestem gościem, który wykonał 10 000 wymachów żeliwną kulą i żyje Mam zamiar powtarzać ten cykl co jakiś czas. Jak się da to z coraz cięższym odważnikiem.